MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 26 sierpnia 2015

Dziedzictwo

W tym tygodniu odwiedzam lekarzy specjalistów na o. Tak wypadło. W związku z pierwszymi odwiedzinami wyszłam dzisiaj z domu. Okazało się, że zapomniałam, jak się zachować na ulicy i w innych miejscach publicznych. Np. stałam na światłach, które nie działały. Czekałam. Kiedy mi się wydało, że się zmieniły, ruszyłam. W połowie jezdni zorientowałam się, że kierowcy dziwnie mi się przyglądają. No, co? Kręciło mi się w głowie jak jasna cholera. Od samego leżenia można zgubić mapę ciała, cóż dopiero od leżenia, bolącej choroby. I od bolących zastrzyków.
Nie jestem jeszcze zdrowa, bo głos mi nie działa. Zawsze, gdy mam bolącą chorobę pada mi głos. Nie wiem jaka jest zależność, ale chyba koncentruję wszystkie siły na blokowaniu bólu, więc struny głosowe mi wiotczeją ;).
Nagle wszystko stało się proste. Jakby ktoś otworzył przede mną drzwi, które do tej pory były zamknięte i strzegły tajemnicy, którą bardzo chciałam poznać. Jak z tego snu o Mojej Babci, w którym niezmiennie idę ze strachem ciemną sienią i kiedy dochodzę do drzwi babcinego mieszkania, okazuje się, że drzwi są zamknięte i choć babcia jest w domu nie chce mnie wpuścić, mówiąc: - Idź stąd. Nie możesz tu przyjść. Jeszcze nie teraz. - Więc, Babciu, teraz. Teraz już wiem.
W dzieciństwie, jak każde dziecko, miałam wymarzony zawód - chciałam być lekarzem, ale potem zostałam harcerką i jakoś mi było nie po drodze, by spełnić to dziecięce marzenie. A może ono nie miało się spełnić, bo po prostu było z tej samej serii, co: zostanę strażakiem? Może równocześnie z dziecięcym marzeniem o zostaniu lekarzem, marzyłam, by występować w cyrku. Na pewno równocześnie, bo przecież dzieciństwo jest krótkie, a moje skończyło się wraz z wyprowadzką z Mojego Miasta. Toteż marzyłam, żeby występować w cyrku jako gimnastyczka. Ileż razy widziałam w wyobraźni te ewolucje wykonywane przez siebie pod kopułą namiotu...

Tak. Jestem. Lekarzem. I cyrkowcem.

Skoro się okazało, co się okazało, uczucie, które się we mnie zrodziło, nawet nie jest satysfakcją. Najbardziej to uczucie można porównać do spełnienia. Tak czuje się człowiek, który wykona ogrom pracy, od której nie było uproś i czuje spełnienie z dobrze wykonanego obowiązku. Chciałabym móc tak się czuć, gdy zaproszą mnie na drugą stronę życia.

Bo jestem...

Jestem jak motyl. Przesadnie zmęczona.

Nawet nie mogę pomyśleć, że pomyślę o tym jutro. Bo to jest dzisiaj. Było wczoraj i nawet wtedy, gdy głos małej Rózi ugrzązł na dziesięciolecia w miejscu, w którym przyszła na świat i spędziła (nawet nie wiem czy radosne, czy nie) dzieciństwo. Obraz Rózi, gdy ta była już Moją Babcią, jest jedną z części układanki. Jej skóra - cienka i biała jak pergamin, którą tak lubiłam się bawić, naciągając ją poza granice możliwości. Kolejne obrazy przewijają się jak w kalejdoskopie. Wszystko logiczne i spójne. Wreszcie.
I wtedy się rozpłakałam. Wtedy, gdy echem przeszłości zabrzmiały słowa głupiego lekarza: wyrośnie z tego, po trzecim dziecku jej przejdzie. Choć kilka tygodni wcześniej sama, zupełnie irracjonalnie pytałam Doktora: - Ale to przejdzie, minie...

Nie minie. To genetyka. To mutacja genów kodujących białka strukturalne.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz