MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 3 grudnia 2016

Kluski na parze - z cyklu: Opowieści dla Zośki

Najpierw dom pachnie ciastem drożdżowym, które rośnie w ciepłym miejscu w kuchni. Zanim skończyłam wyrabiać ciasto zamyśliłam się chwilę - zagniatanie ciasta pozwala myślom odpłynąć. Zaledwie się zanurzam w najpłytszej myśli a już widzę porcelanową miskę z delikatnym różanym deseniem, w której Mama wyrabiała swoje ciasto drożdżowe na placek, albo te nieszczęsne kluski, których w dzieciństwie pasjami nie znosiłam. Skoro widzę miskę, a przede wszystkim czuję zapach drożdżowego ciasta, które oddycha pod naciskiem moich rąk, to widzę kuchnię domu rodzinnego i ręce Mamy, które wyrabiając ciasto potrafiły je rozciągać do góry, co zawsze budziło mój podziw. Jest też i cała Mama, w tej swojej fryzurze, którą miała kiedy byłam jeszcze całkiem mała i udaje mi się zobaczyć siebie samą - wyglądam zupełnie jak na tym zdjęciu, które robiłam do legitymacji szkolnej, gdy byłam w trzeciej klasie. Miałam na sobie ten komplecik, który Tańcia przywiózł z podróży służbowej do Bułgarii: bluzeczkę w drobne różowo-białe kwiatuszki i zielony bezrękawnik z przedłużonym stanem, odcinany na dole i zakładany jakby miał kilka plis. Nigdy nie znosiłam sukienek, ale ta była szczególna, bo przywieziona  przez Tańcię z tamtej tajemniczej podróży. Zdjęcie do legitymacji jest czarno-białe, ale zawsze kiedy na nie patrzę, widzę kolory. Więc i teraz widzę siebie jak z tego zdjęcia, jeszcze z jasnymi włosami, bo ściemniały mi wiele lat później... Teraz Mama obwiązuje ścierkę wokół szerokiego garnka, gotuje wodę i gdy woda zaczyna parować, delikatnie kładzie kluski wycięte jak pączki z rozwałkowanego ciasta szklanką. Zapach się zmienia. Ciasto drożdżowe inaczej pachnie, gdy rośnie, inaczej, gdy piecze się ciasto, inaczej podczas robienia klusek na parze i jeszcze inaczej podczas smażenia pączków. Wszystkie te zapachy przywołuję po kolei a razem z nimi ułamki sekund podczas których wspomnienia są prawie nieruchome, jak na zdjęciach.
To pewnie przez grudniowe słońce, które szybko kończy dzień i zachodzi świecąc prosto w oczy przez kuchenne okno. Bo pewnie w tym świetle zawarta jest jakaś wiadomość. Prosto z Nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz