MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 27 czerwca 2012

Złamane skrzydła

Bywają takie momenty, że powiedzieć, że ręce człowiekowi opadają, to zbyt puste słowa. Właśnie przyszedł taki moment, że muszę stawić czoła przykrej rzeczywistości. Nie chcę zwerbalizować tego, co czuje moja intuicja, bo pewnie musiałabym zgrzeszyć osądzając innych, jednak moja intuicja jest niezawodna.
Nie powinno dziwić nikogo, że jako dziecko alkoholika mam w sobie wykształconą cechę perfekcjonizmu we wszystkim, co robię. Może w przypadku każdego innego człowieka, poza DDA, perfekcjonizm nie byłby aż takim zagrożeniem dla niego samego i jego całego otoczenia, ja jednak zbyt dużo wiem na temat pokaleczonej osobowości dziecka alkoholika, by z tym nie walczyć.
Pracując nad sobą wykształciłam w sobie wiele umiejętności wyzbywania się starań o to, by wszystko i za wszelką cenę robić najlepiej, ale też wiem, że wciąż muszę się pilnować i dokładać sobie trudu, by leczyć i naprawiać, co kiedyś zostało zepsute.
Na szczęście posiadam wiarę w człowieka. Ale też każdego traktuję równie surowo jak siebie samą. Szczególnie, gdy przyjdzie mi z kimś pracować. Wiadomo, że od ludzi, z którymi spotykam się towarzysko, nie wymagam i nie oczekuję, by szli równym krokiem w dziedzinie obowiązkowości itp. Wiem też o jakich wymaganiach i oczekiwaniach mówię w zdaniu powyżej. Schopenhauer powiedział, by nie oczekiwać od innych niczego, wtedy nie dozna się zawodu, a wręcz przeciwnie, gdy się coś dostanie, wtedy dozna się radości, ale słów filozofa nie zawsze trzeba słuchać. W przyjaźni należy być wymagającym i oczekującym. Trzeba umieć wymagać i oczekiwać także od innych, nie tylko od przyjaciół.
Mając wiarę w człowieka oddaję mu kredyt zaufania. Niestety, raz wyczerpany nie ma zdolności, by odrodził się w jakiś dziwny sposób. I tylko nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, jak wielkim kredytem zaufania obdarzam daną osobę. Bo każdego spotkanego człowieka obdarzam oczywiście różnymi "kredytami". I żebym wiedziała po jakiej linii to idzie, byłabym szczęśliwsza. Albo przynajmniej bardziej przewidująca...
I dlatego wszystkiego i pewnie jeszcze dla wielu innych przyczyn, które jednak w tej chwili nie nasunęły mi się na myśl, by stać się argumentami, w pracy i na innych niwach zadaję się z ludźmi, którzy są sprawdzeni i niezawodni. Oczywiście nie z takimi, którzy bardziej przypominają cyborgi niż ludzi. Wręcz przeciwnie.
Każdy obowiązek, każda praca wymaga działania z człowiekiem, z którym można zjeść beczkę soli. Albo się już zjadło.
Dlatego lubię pracować z Młodym Człowiekiem. W pracy uzupełniamy się tak, że nie ma żadnej luki ani nawet szczeliny. Wiele prac podejmujemy wspólnie i wychodzą nam rzeczy duże i wielkie. Najczęściej jest tak, że wystarczają nasze cztery ręce i nogi i dwie głowy, ale bywa, że trzeba wesprzeć się działaniem osób trzecich. Dobierając osoby trzecie do naszych przedsięwzięć, kierujemy się moją intuicją, dobrem sprawy i innymi czynnikami, które w efekcie mają przynieść ogólną korzyść sprawie, nie nam. Ale nie zawsze możemy pozwolić sobie na luksus doboru osób trzecich zgodnie z wymienionymi priorytetami.
Tak też było i w tym olbrzymim międzynarodowym przedsięwzięciu, któremu na imię Bośnia. Dobrana z konieczności osoba trzecia zepsuła wielomiesięczną pracę Młodego Człowieka i moją, a także wielu innych ludzi bardziej lub mniej zaangażowanych w realizację życiowej pasji Dziadka. Przypomnę - pasja św.p. Dziadka dotyczyła tego, by poprzez pokazanie dzieciom z Bośni normalnego życia w wolnym kraju uzdrowić społeczeństwo, w którym tkwią głębokie rany zadane przez nieodległą wojnę. Można przeczytać o marzeniu w sztafecie tutaj.
Dlatego nie chcę werbalizować tego, co podpowiada mi intuicja, aby nie zgrzeszyć przeciw człowiekowi, który i tak już dawno stracił kredyt zaufania, choć nie przestał być człowiekiem.
Nie mogę też, przynajmniej dzisiaj popatrzeć na to, co się stało, z perspektywy filozofii, że wszystko jest po coś. Zapewne zderzę się niebawem z odpowiedzią, dlaczego stało się tak a nie inaczej, ale dzisiaj czuję się, jakby ktoś umyślnie złamał mi skrzydła. I to takie skrzydła, które rozpościerając się do lotu, podrywały również inne, wprawiały je w ruch, by kto inny poderwał się do wspólnego lotu, tamte zaś podrywały kolejne itd. itd.
W tym przypadku perfekcjonizm był wymagany. Bo ucierpiały dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz