Chroniąc się przed letnimi upałami do lasu niejednokrotnie musieliśmy się zaszyć jeszcze głębiej niż pod parasol korony drzew. Czasem bywają upały o takiej skali, że sam las nie podoła w dostarczaniu chłodu. Toteż wchodziliśmy w nurt strumieni i potoków górskich, by prawdziwie uciec przed powietrzem rozgrzanym do granic możliwości. A że jesteśmy niespokojnymi duchami i nigdy za długo usiedzieć w miejscu nie potrafimy, toteż po krótkiej chwili znudzeni monotonią naszej bezczynności, a pobudzeni nieustannym ruchem wody, postanowiliśmy jednego razu pójść w górę potoku.
W Kosarzyskach. |
Po bliższym poznaniu się z kamieniami okazuje się, że są to oczywiście oderwane fragmenty skał: większe, bądź mniejsze i już to wygładzone przez wodę opływającą ją od milionów czy tysięcy lat, już całkiem surowe, jakby zaledwie kilka setek lat temu oderwały się od macierzystej skały czyli jakby wczoraj. Im dłużej potok z gór spływa, tym głębsze koryto wyżłobił, które miejscami zamienia się w jar niewyobrażalnych rozmiarów. Czasem uda nam się podczas naszego strumykowania wejść w wąwóz wyżłobiony w litej skale i to jest najprzyjemniejsze doznanie w czasie upału, który nie daje możliwości normalnego życia i funkcjonowania.
Niejednokrotnie kamienie są omszałe i wilgotne i wtedy bardzo niebezpiecznie jest po nich stąpać. Trzeba być bardzo ostrożnym i zwinnym, by przeskakiwać z kamienia na kamień. Założyłam sobie dyscyplinę, by przejść suchą nogą, pozostali idą po wodzie. Najgorzej jest, gdy potok znika pod mostem. Bo kręto wiodą leśne trakty pod górę. A że architekci dróg nie tylko leśnych bardzo lubią prowadzić drogi wzdłuż biegu małej, czy dużej rzeki, toteż każdy z naszych leśnych, górskich potoków służący nam do uprawiania naszego produktu turystyki górskiej kwalifikowanej kilkakrotnie znika pod mostkiem fikuśnej budowy. Ja muszę wtedy skapitulować i przejść górą, bo zdecydowanie bardziej chcę mieć sucho w butach. Niejeden raz nacięłam się przechodząc wskroś mostu i potem długo nie mogłam znaleźć na powrót dogodnego zejścia do potoku, bo ten akurat zniknął w głębokim jarze.
Czasem trafi nam się jakiś wysoki wodospad. Gdybyśmy go chcieli pokonać nie wychodząc z nurtu potoku musielibyśmy być zaopatrzeni w profesjonalny sprzęt taterniczy, albo grotołazów.
W bardziej urokliwych miejscach zatrzymujemy się na dłużej. Zjadamy jakieś kanapki i puszczamy wodze naszej fantazji. Wyobrażamy sobie, że jesteśmy w bardzo wysokich górach, nie w Beskidach i prowadzimy badania albo poszukiwania (co na jedno wychodzi) z dala od wszelkiej cywilizacji.
Potem ruszamy ponownie w górę, ale rozleniwieni zjedzonym posiłkiem i fantazjami, w czasie których oddaliliśmy się od realnego świata bardziej, niż podczas strumykowania od samochodu pozostawionego na leśnym parkingu, postanawiamy zakończyć wyprawę. Gdy wychodzimy z nurtu poczętej rzeki, uderza nas bezdech upalnego dnia, dopada gorąc i żałujemy, że nie da się tą samą drogą wrócić z powrotem.
Na najbliższą niedzielę zapowiadają wielki upał. A my zapowiedzieliśmy, że ruszamy na pierwsze w tym roku strumykowanie.
Najwyższy w Beskidzie Żywieckim wodospad. |
W drodze na Babią Górę na wysokości około 1250 m n.p.m. wybijał ostatni strumień. |
Nasze najulubieńsze źródło tzw. "Drewniany strumyk"(Sucha Dolina). |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz