MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 9 czerwca 2012

Mogielica


Beskid Wyspowy.
Całkiem ładny Beskid. Wzniesienia oddzielone są od siebie i rozłożone jak kopce, albo wyspy na dziewiczym morzu zieleni. Zieleń szmaragdowa. Piękna zieleń dojrzałej wiosny. Taka dojrzała wiosna wie czym dogodzić. Toteż dogadza. Przede wszystkim niesie zadziwienie. Idzie się na kolejny szczyt i jak okiem sięgnąć rozpościerają się  niezagospodarowane połacie i nie można wyjść z zadziwienia, że ich człowiek jeszcze nie zagospodarował. Pustkowia ciągną się w stronę Gorców i dobrze to widać już z pierwszej polany, która wyłania się pomiędzy lasami. Stamtąd też widać Babią Górę, która rozpływa się w rozedrganym popołudniowym powietrzu.
Droga z Jurkowa prowadzi grzbietem i ciągnie się głębokim jarem, który częściej jest drogą, czasami korytem potoku. Gdyby nie bywał korytem potoku, zapewne nie byłby jarem. Ładna to droga, ale męcząca. Cały czas pnie się pod górę niekiedy tylko dając wytchnienie na w miarę płaskich odcinkach. Dostaliśmy głupawki i rozważaliśmy zagadnienie, czy każda droga na szczyt musi prowadzić pod górę? Wysunęłam tezę, że dla mnie, ze względu na sklerotyczne kolana, szczytem jest zejście ze szczytu, więc moja droga na szczyt niewątpliwie prowadzi w dół. Pozostali nie popierali mojej tezy, bo dla nich szczytem jest wspinaczka, ale z uwagi na moje cierpienia towarzyszące każdemu zejściu, zgodzili się ze mną. Kiedyś i dla mnie szczyt był na szczycie, czyli na swoim miejscu i również wspinaczka przysparzała mi największej udręki. Gdybym tak mogła zamienić niegdysiejszą udrękę na dzisiejszą łatwość, a dzisiejszą udrękę na niegdysiejszą łatwość, to od początku do końca każda wycieczka górska sprawiałaby mi przyjemność.
To właśnie jest fragment głupawki.
Na Mogielicę wyjść jednak nie było łatwo.. Ale świadomość, że szczyt Beskidu Wyspowego jest 10 metrów niżej od "międzylądowania" podczas ostatniej wyprawy na Babią Górę, czyli od Markowych Szczawin, działała cuda w mojej psychice. Bo Mogielica znajduje się na wysokości 1170 m n.p.m. i z uwagi na to, że obie wsie - Zawoja i Jurków leżą na tej samej wysokości (ok. 530 m n.p.m.), różnic nie było.
Droga niebieskim szlakiem z Jurkowa na Mogielicę prawie cały czas biegnie lasem. Tylko owa polana odsłania szeroki widok na niemal cały horyzont. Może ta polana to Cyrla, może nie. Każdą polanę Wołosi  utworzyli przez cyrlenie, czyli wypalanie systemem żarowym. Może kto wie, jak ta się nazywa. Ale kto by wiedział?
Szczyt jest przedłużony ręką człowieka, który postawił wieżę widokową wznosząc ją ponad korony najwyższych drzew. Wieża jest nowa, liczy sobie kilka lat. Stanęła w miejscu poprzedniczki, która po prostu runęła z początkiem lat 80-tych ubiegłego stulecia. Kiedy ją, tę nową wieżę zobaczyłam (nie, żebym widziała kiedyś starą!), pomyślałam sobie: Nie wychodzę. Wolę nie oglądać tych widoków, które obiecuje. Nie wychodzę! Ale stopnie kusiły. Choć stały niewzruszone kusiły bardziej, niżby przemawiały słowami. One miały w sobie jakieś zaklęcie, które kazało mi wspiąć się te 22 m wzwyż i jednak zaznać lęku wychodzenia do góry i zachwytu, jaki wypełniał serce, gdy wzrok ogarnął okolicę. Przy czym okolicą był świat we wszystkich kierunkach aż po horyzont. Widoczność była doskonała, więc horyzont nie miał granic ponad fizyczne granice. (A! Jak ja nie znoszę prawideł fizyki!).  Na ostatnim tarasie wieży widokowej musiałam usiąść, bo nie byłam pewna czy to wiatr zapierał mi dech w piersiach, czy inna była tego przyczyna.

Schodziliśmy zielonym szlakiem w kierunku Dobrej i Przełęczy Rydza-Śmigłego, ale odbiliśmy na szlak rowerowy, który doprowadził nas z powrotem do Jurkowa, bo przecież tam zostawiliśmy auto. Zostawiajac samochód na parkingu obok kościoła początkowo znaleźliśmy jedyne wolne miejsce - obok jednego z ołtarzy - wszak Boże Ciało. Na szlaku odrobiliśmy i procesję na Boże Ciało i drogę krzyżową (autentycznie od Jurkowa na szczyt prowadzi XIV stacji) i pewnie inne nabożeństwa. A w kościele trwała msza i zastanawialiśmy się, czy jest już po procesji, czy procesja dopiero pójdzie. Była już godzina 13. Teoretycznie powinno być po procesji. Podejrzanie wyglądały wokół ołtarza nieogołocone z gałęzi brzozy, toteż odstawiliśmy auto w inne miejsce. W sumie wokół ołtarza było morze aut, więc jedno więcej nie stanowiłoby różnicy... 
Gdzieś daleko na szlaku doszedł nas głos modlitw i śpiewów procesyjnych. Już wyobrażaliśmy sobie zastawiony przez nasz samochód ołtarz i ludzi przenoszących auto...  Dziwni ludzie. Tyle mają miejsca wokół, a ołtarz postawili na parkingu kościelnym, po czym zaparkowali na full autami.
Swoją drogą, kto wie, dlaczego ludzie obrywają te gałęzie i liście brzóz jeszcze zanim procesja ruszy dalej i po co to w ogóle robią?

Droga powrotna była piękniejsza. Na dłuższym odcinku wiodła polanami. Pokazała uroczyska północnego stoku m.in. tzw. zbójnicki stół - ciekawą skalną formację schowaną między drzewami. We fragmencie również wiodła drogą-jarem. Przepiękne czerwcowe łąki, których nikt nie kosi urzekały pięknem i soczystością wszystkich kolorów zbliżającego się lata.
Szliśmy równolegle do grzbietu Mogielicy podziwiając go z odsłoniętej przestrzeni. W pewnym momencie znaleźliśmy się w siodle pomiędzy wzniesieniami Beskidu Wyspowego i stamtąd doskonale można było pozyskać rozeznanie, dlaczego ów Beskid taką nosi nazwę.
Ponieważ na szlak wyruszyliśmy, gdy rozpoczynała się druga popołudniowa godzina, w ostatnich kilometrach naszej wędrówki nogi robiły nam się coraz dłuższe za sprawą chylącego się słońca. Ale też sporo mieliśmy w tych naszych nogach...
A moje kolana albo nie spodziewały się, że kilka dni po wyprawie na Babią zafunduję im kolejną porcję wsipnaczki i zejścia, albo cudownie zadziałały na nie dwa dni zabiegów rehabilitacyjnych - w każdym razie zapomniały, że mają boleć. Bolały mnie nogi normalnym zmęczeniem. Jakby to powiedzieć? Po ostatnim blisko 5-cio kilometrowym odcinku asfaltem wchodziły mi skąd wychodzą, a ja cieszyłam się autentyczną radością, że bolą mnie nogi normalnym zmęczeniem, a nie kolana.
Taka mała rzecz, a cieszy!

Wiosna na szlaku


Babia Góra w tle.

Ostro pod górę.


Jeszcze ostrzej.

Niektórzy zdychają.

Na szczycie Mogielicy.


A to dowód, że na szczycie.


Jeszcze większy dowód, że na szczycie.

Widok z dołu prawie prosto do góry.

Widok z góry prosto w dół.

Widoki już zapierają dech, a to jeszcze nie ostatni poziom.

Jedna z panoram z wieży widokowej.

Tak należało schodzić...

...i wtedy schodzenie było równie łatwe jak wychodzenie.

Ładne drogowskazy

Na zbójnickim stole.

Mogielica widziana ze Stumorgowej Polany.

Na Stumorgowej Polanie.

Ładne kwiatki.

Tak głębokim jarem prowadził szlak.

Nad Chyszówkami.

Dom bogatych gospodarzy w przysiółku Lachy- z podpiwniczeniem.

Tu można było zrozumieć dlaczego Beskid Wyspowy.



"Miała babuleńka kozła rogatego...".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz