MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 22 czerwca 2012

Ewaluacja

Nie wiem, czy jestem jedyną osobą, której tegoroczna decyzja Ministerstwa Edukacji Narodowej o wydłużeniu roku szkolnego przypadła do gustu i uradowała serce, ale uważam ją za jedną z mądrzejszych od dłuższego czasu (poprzednia mądra była ta wprowadzająca mundurki szkolne). A ponieważ nie jestem nauczycielem, więc mogę sobie pozwolić na takie stwierdzenie na publicznym forum, gdyż jest to moje osobiste, subiektywne odczucie. Teraz uzasadnię.
Wydłużenie roku szkolnego pozytywnie wpłynęło na organizację pracy, bo dało nauczycielom i uczniom więcej czasu na dokończenie i podsumowanie nauki, ale też, co dla mnie najistotniejsze, dało czas na organizację wycieczek krajoznawczych. Kiedy rok szkolny kończył się w połowie czerwca mało która szkoła organizowała wycieczki, bo zrozumiałe, że sprawy związane z nauką i klasyfikacją są w oświacie naczelne. To jest zrozumiałe, ale może podlegać dyskusji. Bo współczesność daje człowiekowi nieograniczony dostęp do wiedzy. I w każdym momencie swojego życia można po tę wiedzę sięgnąć. Mam na myśli wyszukiwarki internetowe i całą cyberprzestrzeń, która pozwala na zdobycie informacji i wiedzy we wszystkich dziedzinach. Ale też mam w pamięci czasy, kiedy studiować mogli tylko ludzie do określonego przepisami wieku, a na zaocznych studiach trzeba się było wylegitymować zaświadczeniem o zatrudnieniu.
Natomiast ogólne korzyści wypływające z organizowania wycieczek krajoznawczych są nieporównywalne, do procesów, sposobów i form uczenia się systemem szkolnym. Wycieczki wpływają na rozwój emocjonalny i społeczny. Poszerzają wiedzę o otaczającym świecie i to w różnych aspektach i niewątpliwie uczą więcej, niż można nauczyć w ławce szkolnej.
I tutaj mam poważne zastrzeżenia co do kierunków współczesnej oświaty, bo nie dość, że nie uczy, jak należy, kosztem przygotowania dziatwy do zaliczenia testów, to jeszcze nie pokazuje JAK sięgnąć po wiedzę. W tej dziedzinie mam prawo się wypowiadać, ponieważ wciąż jestem matką dziecka uczęszczającego do szkoły, ale też mam doświadczenie nabyte wraz z wychowywaniem starszych dzieci, które jeszcze uczyły się w miarę normalnie, choć już po reformie z lat 90-tych.
Ale to jest temat rzeka na całkiem oddzielny felieton. (Bo to jednak nie jest rozprawka, chociażby ze względu na to, że jest to najbardziej nielubiany przeze mnie gatunek).

Tak też w bieżącym roku szkolnym w Stanicy Harcerskiej w Kosarzyskach mieliśmy zatrzęsienie wycieczek. Doszło do takiej sytuacji, że z uwagi na przygotowanie obiektu do letniego sezonu, niektórym zgłaszającym się trzeba było odmówić. Mądry i godny wielkiego szacunku ten wychowawca i nauczyciel, który dostrzega potęgę wycieczki krajoznawczej w procesie nauki i wychowania młodego człowieka!
W mojej pracy instruktorskiej w Stanicy przy realizowaniu projektów doświadczyłam czegoś, czego oczekiwałam nieśmiało. Otóż po pobycie w październiku na tzw. integracjach przyjechała do nas ponownie pewna klasa gimnazjalna.
Nie owijając w bawełnę powiem, że jesienią ta klasa była moim największym koszmarem, który, gdyby nie fakt, że moje sny mają ciekawszą oprawę, mógłby do mnie w snach wracać. Kilku chłopaków o - powiedzieć głupkowatym zachowaniu to i tak łagodne określenie - zdominowało całą klasę, w której większość stanowią dziewczyny. Jesienią nie trafiał do klasy żaden przekaz aż szkoda było strzępić sobie język. A wręcz wszystko odwracali, jak kota ogonem, byli agresywni, wulgarni do granic wytrzymałości, nastawieni na bunt i negację. 
Oczywiście powiedziałam im wtedy, co o nich myślę. Kulturalnie i grzecznie, ale stanowczo i bez ogródek. I zdziwiłam się, kiedy wychowawczyni zamówiła kolejny pobyt, teraz, wiosną. Co prawda planowała tak zrobić, ale plany wychowawcy planami, a chęć, czy raczej niechęć klasy, to zupełnie inna piosenka.
Tymczasem jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy po powrocie z gór (dzień był podobny do tego, w którym z przyjaciółmi wędrowaliśmy na Radziejową, był to zresztą kolejny dzień w kalendarzu) młodzież przywitała mnie gromkim: "Druhna Dorota! Dzień dobry druhno!". Już było dobrze, choć  pomyślałam sobie, że dla gimnazjalistów wszystko lepsze od wędrówki po górach w upalny i skwarny dzień. Jakie też było moje zdziwienie, gdy jednak wbrew temu, co pomyślałam, dzieciaki chętnie, logicznie, kulturalnie, ochoczo i owocnie brały udział w zajęciach ze mną?! Toteż od razu po pierwszych warsztatach podzieliłam się moimi spostrzeżeniami, które nie mogły być inne, jak te, że ktoś musiał włożyć ogrom wysiłku w wypracowanie takiej fajnej zbiorowości, przede wszystkim tak różniącej się od tej dzikiej zbieraniny sprzed kilku miesięcy! Pochwaliłam też samą młodzież za umiejętność i chęć do tego, by wspólnie z dorosłymi nad sobą pracować. 
Kontynuowałam moją pracę rozpoczętą jesienią połechtana mile przez wychowawczynię, że nie byłaby w stanie wypracować, co wypracowała, gdyby nie jesienny pobyt u nas...


I to jest to, czego mi brakuje w mojej pracy przy projektach, które realizujemy. Kontynuacja i ewaluacja. Bynajmniej nie chodzi mi o moje ego, by rosło, czy wręcz obrastało w piórka. Chodzi o to, bym dzięki tym dwóm czynnikom mogła w swoim sposobie pracy zmienić i udoskonalić formy i treści tak, aby dawały jak największą korzyść młodym ludziom. 


Na dzień dzisiejszy musi mi wystarczyć to jednorazowe doświadczenie i na nim, zwłaszcza, że było pozytywne, powinnam oprzeć ocenę swojej pracy. Przy żywiołowości młodzieży nie grozi mi zasypanie gruszek w popiele, bo kto ma do czynienia z młodymi ludźmi, zwłaszcza podczas wypoczynku i rekreacji, ten wie, że "taka możliwość jest niemożliwa", jak mawia pewna moja znajoma.

Moja praca byłaby niczym, gdyby nie zgrabny duet, który tworzymy z Młodym Człowiekiem. Tak to już jest, o czym zresztą mówię młodzieży na każdym kroku, że w pojedynkę nie jesteśmy w stanie w życiu stworzyć żadnego dzieła. A patrząc na ową klasę, która do nas wróciła, ba! zapowiedziała nawet swoje przyjazdy w cyklach dwa razy do roku, wyraźnie widać, że udaje nam się - Młodemu Człowiekowi i mi - robić naprawdę dużą rzecz. Nie dla własnej chwalby. Dla dużo większej sprawy.

No i ukłony w stronę wychowawcy, który aż tak angażuje się w dobro swoich wychowanków. Bo, jak powiedział kanclerz Zamoyski "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". I nie ma w tych słowach przesady, ani też niech nikt nie usiłuje uznać je za archaiczne.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz