Kiedy po trwającej 9 godzin wędrówce górskiej czekaliśmy na autobus, który miał pojechać, albo też i nie i zawieźć nas do domu, stwierdziłam, że mamy przechlapane, że mieszkamy w górach. Bo gdybyśmy mieszkali na ten przykład nad morzem, albo na nizinach, nikomu z nas nie przyszłoby do głowy łazić po górach. Łazić i męczyć się do granic wytrzymałości.
Dzisiaj zdobyliśmy kolejną perłę do korony - Radziejową. Radziejowa jest królową naszego rodzimego Beskidu Sądeckiego. Wznosi się na wysokość 1262 m n.p.m. Przecież całkiem niedawno zdobyliśmy Babią Górę, która jest sporo wyższa, a jednak nie można powiedzieć, że Radziejowa to pestka. Dzisiejszy dzień zafundował nam upalną pogodę. Przez kilka ostatnich dni były ulewne deszcze. Taka mieszanka dała pogodę o olbrzymiej wilgotności. Prognozy mówiły o wietrze o prędkości ok. 8 km na godz., więc prawie żadnym i tak też było.
Nie było chwili, w której nie doskwierałby nam straszliwy upał. Upał i sauna. A trasa wielogodzinna i na długich odcinkach prowadząca niezalesionym szlakiem. Ścieżki Beskidu Sądeckiego są oczywiście najbliższe naszym sercom, więc radowaliśmy serca. Oczy oraz pozostałe zmysły również. Przecież to takie niepowtarzalne chwile - znaleźć się na szlaku i z przyjaciółmi znów zaznać trudu górskiej wędrówki...
Lato nie czekało, aż wiosna ustąpi mu miejsca. Wepchnęło się na górskie polany zarówno te niżej, jak i wyżej położone. Ludzie skosili już trawy i właśnie poustawiali pierwsze w tym roku kopy siana, które pachną świeżością. Ach, jak one pachną! Po drodze pachną też nieskoszone jeszcze łąki, jaśmin a nawet lipa. Tyle zapachów wciągnęliśmy dziś w nasze nozdrza! Właściwie, to należy powiedzieć, że odbieraliśmy je za pomocą wielu zmysłów, bo gdy drogę przeciął nam zapach jaśminu, oczy momentalnie odwracały się we wszystkie strony, by wypatrzeć krzew ubrany jak panna młoda. Też wielkim zadziwieniem była kwitnąca i rozpościerająca z daleka charakterystyczny zapach lipa. Ale ta była w Rytrze, czyli na zdecydowanie mniejszej wysokości, zbliżał się wieczór, więc najlepsza pora, by lipa kusiła swoim zapachem. Ja zawsze dotykam roślin na szlaku. Dotykam wielu rzeczy i zjawisk w moim życiu, bo moje palce oprócz swojego zmysłu, posługują się jeszcze zmysłem zapożyczonym od narządu wzroku. Lubię dotykać i patrzeć. Lubię tylko dotykać. Lubię dotykać, patrzeć i wąchać. Samo patrzenie jest dla mnie niewystarczające. Tak samo, jak słysząc - lubię równocześnie widzieć...
Odbierałam więc wieloma zmysłami dzisiejszy trudny dzień. Trud otwierał i zamykał się przede wszystkim w wędrówce. Obcy ludzie na szlaku mówili: widoki rekompensują wszystko. Przecież o tym wiedzieliśmy. Ja odpowiadałam jednak: mam gdzieś widoki! Przy czym dokładnie znałam lokalizację zawartą w słowie "gdzieś".
W górach oczywiście nie mierzy się odległości na kilometry, tylko na godziny. Szliśmy 9 godzin. W tym czasie pokonaliśmy ok. 18 km albo nawet więcej. Sporo przystanków robiliśmy, ale inaczej się w ten upalny dzień nie dało.
Szczyt Radziejowej jak Mogielicy - zalesiony, ale za to z wieżą widokową. Kolejne 22 m do pokonania i wreszcie nieco wiatru - delikatnego, który pozwolił nam lekko ochłonąć i złapać oddech.
Widoki z wieży na Radziejowej faktycznie oszałamiające. Rozleglejsze, niż z Mogielicy, choć już tam wydawało się, że świat nie ma ograniczenia.
Wracaliśmy drogą wewnętrzną leśnictwa, na której był wytyczony szlak rowerowy, nie pieszy. Monotonia i ustawiczne schodzenie w dół trawersem góry szybko nas znudziło i naturalnie bardziej zmęczyło. Były odcinki drogi, jakby rynny, do których nie docierał żaden świeży podmuch, że czuliśmy się jak w saunie. Bolały nas nogi w butach i powyżej, aż do miejsca, w którym się kończą. Gryzły nas gzy - olbrzymie bąki leśne, a wokół nas unosiły się chmary much i innego paskudztwa, które chciało spijać naszą krew i syciło się naszym potem. Jesteśmy pogryzieni we wszystkich możliwych miejscach.
Pomimo trudnej, męczącej i stromej trasy, a przede wszystkim wielogodzinnej wędrówki bolały mnie nogi normalnym zmęczeniem "wychodzonych nóg". Kolana, zabezpieczone opaskami i po 8-u zabiegach rehabilitacyjnych, zachowywały się jak normalne kolana przeciętnego człowieka.
Da się chodzić po górach bez bólu? Jasne, że tak.
Ktoś zapyta po co to wszystko? Ano "
Jak długo pozostajemy w ciele, jesteśmy pielgrzymami z daleka od Pana". (2 Kor 5,6).
|
Pierwszy pokos traw |
|
Sucha Dolina |
|
Sucha Dolina |
|
W zwierciadle |
|
Popas przy drewnianym "strumyku". |
|
"Drewniany strumyk". |
|
Znów cicho potok gadał... |
|
Przy bacówce pod Obidzą. |
|
Na szlaku. |
|
Tadamy pod Wielkim Rogaczem.
Pod moją lewą pachą Trzy korony w Pieninach. |
|
Na Wielkim Rogaczu. |
|
Widok z Wielkiego Rogacza na Pieniny i Tary.
Nawet Durbaszkę widać:) |
|
To tylko na zdjęciu wygląda tak łagodnie. |
|
Panorama z wieży widokowej na Radziejowej. |
|
Chłopaki na wieży widokowej na Radziejowej ;) |
|
Dziewczyny na wieży widokowej na Radziejowej ;) |
|
Dowód na zdobycie Radziejowej :D |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz