MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 lipca 2017

Krasula, Malina i ta trzecia

Z daleka już było słychać pokrzykiwanie gospodyni. Z daleka to znaczy zza rampy oddzielającej las od reszty świata. I te pokrzykiwania, i połajanki były zapowiedzią, że nozdrza znów wypełni zapach pradawnych wypraw z czasów, kiedy sukienki sięgały pępka. Więc gdy nareszcie wkroczyły na polanę, przyniosły ze sobą mleczny zapach i ciepło stajni. W asyście Burka i tej kobiety, co pachnie tak samo jak one, szły na wieczorny wypas. Zaledwie stanęły na polanie zaczęły gryźć trawę z taką łapczywością jakby jej miało braknąć. Trafiały w miejsca te przedwczorajsze, omijając tamte z wczoraj, wygryzione i jeszcze nieodrosłe. Krasula najpierw mlasnęła jęzorem tam, gdzie spod ziemi bije źródło, zaś gospodyni nawoływała ją i nawoływała, by szła dalej, za całym korowodem. Ta, zaledwie ruszyła, skręciła ku potokowi - najwyraźniej mocno spragniona. I gospodyni wołała Krasula i wołała, a ona nic sobie z tego nie robiła. Zdarzyło się, że zawołała: Malina, bo i Malina brykała. Ale ani razu nie zawołała tej trzeciej. Ona - ta trzecia, chuda jak chabeta - musiała być już stara i pewnie mało co ją w życiu może zaskoczyć, a i ucieszyć, więc szła przy nodze gospodyni jak pies, roznosząc dostojnym, miarowym krokiem zapach i ciepło stajni.
Słońce powoli zmierzało za górę. Strumień, który od prawieków rozdziela wzniesienia, jakby cichł wraz z narastającym zmierzchem. Przez cały dzień, zwłaszcza w momentach, kiedy promieniom słonecznym udawało się dotrzeć do rozpadliny wydłubanej w ziemi przez wodę, pluskał się w blaskach i refleksach, przelewał między głazami. tworzył kaskady i pędził od skały do skały, by wreszcie spaść wodospadem. Może i on na równi z całym lasem czekał na woń, którą przyniosą Krasula, Malina i ta trzecia wraz z gospodynią? Przez cały dzień kłębił się w lesie zapach upału. Duszny i zmiksowany - wszystkiego po trochu. Delikatnym powiewem wiatr wtłaczał ten duszny zapach w każdy zakątek i tylko nie mógł się z nim wedrzeć w strefę strumienia. Bo tam wszystko miało swój aromat. A i temperatura była nie taka jak gdzie indziej. Tam, pomiędzy skałami karpackiego fliszu, klimat jest nieco inny, oderwany od rzeczywistości letniej spiekoty. Dlatego ten potok jest najlepszym lekarstwem na upał i nawet Krasula o tym wie. Kiedy Krasula pasła się koniczyną, której liczyłam listki zaledwie chwilę wcześniej wylegując się na tej naszej wspólnej łące, patrzyła mi w oczy, jakby chciała powiedzieć: rezerwuję dla siebie, to moje, nie zjedz mi tej koniczyny. No, jak sobie pojem i jak się napiję, to chętnie się obok ciebie położę... Jednak musiała iść dalej, bo głos gospodyni był natarczywy. A ja przewróciłam się na plecy i obserwowałam jak przyroda doskonale sobie radzi we wszelkich niedostatkach. Patrzyłam na te trzy buki, które rosną przytulone do siebie na skraju skarpy, w cieniu góry wznoszącej się z drugiej strony strumienia i za plecami niebotycznych świerków, a może jodeł, buki, które rozpostarły swoją koronę tylko od strony polany. Ich konary są nienaturalnie rosłe, jakby powetowały sobie niemożność rozgałęzienia się na inne strony. I tamten buk, myślałam, który się zasiał bezpośrednio nad potokiem, w strefie cienia; kiedy tylko zajrzało tam słońce, a ja siedziałam jeszcze mocząc nogi w lodowatej wodzie i wszystko to widziałam, i jeden z jego konarów - cienki co prawda, więc elastyczny i giętki - nachylał się płynnym ruchem do światła i odwracał liście w stronę słońca, by przez ten krótki moment złapać jak najwięcej ciepła i blasku, bo na następną okazję znów będzie musiał czekać 24 godziny.
Przyjeżdżamy tam po to, by uciec przed upałem. Dlatego najpierw mościmy się w korycie potoku, pomiędzy górami,w głębokiej szczelinie w ziemi, wśród skał. Gdy słońce obróci się tak, że już nie ma szans, by zajrzało w nurt rwącej, lodowatej wody, wychodzimy na polanę, bo ta nie straciła jeszcze ciepła. Ale, gdy zbliża się gospodyni z Krasulą, Maliną i tą trzecią widomy to znak, że zaraz i na polanie zrobi się zimno, tak zimno, że zaczną nami wstrząsać dreszcze. Ruszamy więc do miasta. A tam skwar, jakby upał wrócił z lasu przed nami.