MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 22 czerwca 2012

Długa praca

Kilkanaście godzin dzisiaj i kilka godzin wczoraj poświęciłam na zrobienie prezentacji z dwóch naszych wycieczek na szczyty Korony Gór Polski. 4 krótkie filmy mają po ok. 10 minut. W ogólnym rozrachunku na każdy z nich poświęciłam blisko 5 godzin. Normalnie patrząc nie wydaje się to możliwe, ponieważ zrobienie prezentacji w odpowiednim programie to "minuta osiem". Miałam kilka potknięć, ale nie aż takich. I co najważniejsze, miałam wrażenie, że zrobienie takiej prezentacji to jak palcami pstryknąć. 
Od razu mogę się asekurować, że program powoli działał, bo rzeczywiście na serwis You Tube strasznie długo się filmy wgrywały, najdłuższy, to kilka godzin. W tym czasie, by nie obciążać komputera przygotowywaniem kolejnej prezentacji, wykonałam trochę prac domowych. Całkiem wieczorem pobrałam naukę od o. Fabbsa, bo dawno go nie słuchałam. Zjawił się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - choć on sam zapewne inaczej by to ujął. Był potrzebny i już. Mówisz - masz - to jego słowa. 

Na zdjęciach, więc i na prezentacji, obok trzonu złożonego z naszej czwórki, znajdują się inne osoby, które ochoczo towarzyszą nam podczas wypraw. Padło takie radosne stwierdzenie, że każda nowa osoba wnosi coś swojego do grupy. Mało odkrywcze, ale i tak niewielu ludzi sobie uświadamia, że tak jest. I szczerze mówiąc, nie wiem czy wyszłabym na Babią Górę, gdyby nie Dyrektor Budowy, który rzeczowym głosem za każdym podejściem obiecywał, że to już ostatnie najgorsze. 
Natomiast towarzysz naszej ostatniej wyprawy na Radziejową miał ze sobą w plecaku coś "dla zdrowotności". Zamiast glucardiamidu, jak mówił. Nie dość, że raczył wszystkich uczestników wyprawy zdrowotnościowymi kropelkami, to jeszcze i mnie namówił. 
Doszłam do wniosku, że koniec świata jest bliski. Najpierw wino na trzepaku i to prosto po spotkaniu autorskim, potem w górach na szlaku kropelki dla zdrowotności...
Ale też, gdyby nie moja głupota pewnie kropelki nie byłyby mi potrzebne. Napiłam się wody z "drewnianego strumyka" i po jakimś czasie poczułam rewolucję w trzewiach. Kiedyś drewniany strumyk był powyżej wszelkich domostw, więc miał gwarancję czystości i jakości. Obecnie jeszcze wyżej jest całe osiedle domów. Widziałam więc oczami wyobraźni bakterie coli wielkie jak myszy, które połknęłam wraz z orzeźwiającą wodą i jeszcze bardziej burzyło mi się w żołądku. 
Po kropelkach wszystko przeszło. 

Zostały mi jeszcze dwie prezentacje do przygotowania. Oczywiście z wypraw na szczyty Korony Gór Polski. 
Z uwagi na mnogość zdjęć z wyprawy na Babią i na wyraźne trzy etapy drogi, prezentację podzieliłam, podobnie jak pisemne relacje, na takie same części. Szkoda, że na zdjęciach nie widać wiatru w drodze na Babią, ani też nie czuć upału z drogi na Radziejową. Choć sasanki pod szczytem Diablaka pochylają się bynajmniej nie w ukłonach w naszą stronę, a właśnie wiatr je gnie. W straszliwy upał i brak jakiegokolwiek ruchu powietrza, a także dużą wilgotność powietrza podczas wyprawy na Radziejową trzeba po prostu uwierzyć naocznemu świadkowi. 
Zamieszczając prezentacje na fb napisałam, że I i II część wyprawy na Babią dedykowana jest naszym mężom. Głównie z uwagi na to, że podkład muzyczny sugeruje taką dedykację. Ale też prawdą jest, że w drodze byli dobrymi opiekuńczymi duchami. I to niekoniecznie swój mąż zajmował się swoją żoną. W drodze wszyscy byli po prostu pomocnymi męż/czyzn/ami. I to było piękne. 
III część opisałam na fb, że w drodze w dół, po zdobyciu szczytu, po pokonaniu siebie potrzeba nam było garści filozofii ks. Tischnera (bo piosenki do jego tekstów są tłem muzycznym). I to jest również piękne i prawdziwe.




Babia Góra cz. I


Babia Góra cz. II


Babia Góra cz. III



Radziejowa



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz