MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 7 czerwca 2012

Korona Gór Polski. Babia Góra. (cz. IV)

W moich opowieściach nie doszłam jeszcze na szczyt Diablaka, a tymczasem przywołała nas kolejna góra, kusząc, że ofiaruje klejnot do korony...

Na wierzchołku Babiej oplótł nas przejmujący wiatr. O ile towarzyszył nam przez całą drogę w większych lub mniejszych podmuchach, tak na samym szczycie nie było niczego innego poza wiatrem i kilkunastoma osobami kulącymi się z zimna. Szybko wystudził nasze emocje i spowodował, że dłonie skostniały nam z zimna, a wszystkie warstwy polarów i kurtki okazały się marnym okryciem. A wiatr tylko cieszył się z naszego przyjścia. Obiecywał, że jeśli poddamy się jego powiewom, zaniesie nasze myśli, gdzie tylko będziemy chcieli. Łudził, że i marzenia pozwoli spełnić. Rozciągnęliśmy więc ramiona, jakbyśmy chcieli wznieść się do lotu, a wiatr nadął nasze ubrania powodując, że staliśmy się bardziej aerodynamiczni.
Chmury nie przysłaniały widoku, za to wisiały nisko, jakby chciały dać do zrozumienia, że jesteśmy tuż pod dachem świata. Bywaliśmy wyżej, ale przemieszczaliśmy się na podobne wysokości za pomocą kolejek wysokogórskich itp. Tym razem pokonaliśmy drogę na własnych nogach o własnych siłach, częściej ich braku.
Ochłonęliśmy z wrażenia, pooglądaliśmy, co było do oglądania - a było, bo panorama rozpościerała się na wszystkie strony świata - posililiśmy się przed drogą powrotną, zrobiliśmy kilka fotografii, w tym najważniejszą: zbiorową i ruszyliśmy dalej, czyli w dół.
Początkowo droga była cudowna, bo nie dość, że znowu odkryły się przed nami nowe widoki, to jeszcze moje kolana trwały przyczajone z bólem. Wracaliśmy czerwonym szlakiem na Markowe Szczawiny, stamtąd znaną już drogą, na parking w Markowym. Kiedy kolana rozbolały mnie tak, że już dłużej nie mogłam udawać, że nie mam z nimi problemu, droga stała się dla mnie koszmarem. Ale jeszcze wcześniej szliśmy przepiękną trasą na odkrytej grani, która z gołoborza zamieniała się stopniowo w przepiękną, porośniętą kosodrzewiną krainę beskidzkiej baśni. Szliśmy samym środkiem morza tych wysokogórskich iglaków przepiękną ścieżką wyłożoną skałami i olbrzymimi kamieniami. Na tym etapie drogi jeszcze mogłam przykucać, by zrobić odpowiednie ujęcie zdjęcia, ale te ewolucje zapewne przyspieszyły niewydolność moich kolan.
Powiedzieć - bolało - nie wystarczy. Ostatni odcinek drogi, tan ostatni stromy (po płaskim mogę iść) pokonywałam płacząc z bólu. Od dawna wspierałam się na ramionach Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem, ale przyszedł moment, że ta pomoc przysparzała mi więcej szkody niż pożytku.
Zadziwiające jest, że wielokrotnie w życiu miewam momenty załamania i zniechęcenia, chciałabym stanąć w miejscu i powiedzieć, że już nic więcej nie jestem w stanie zrobić, że chcę, bo potrzebuję odpocząć i niech się dzieje, co chce... a w trakcie wędrówki, nawet w czasie największego bólu nigdy taka myśl mi nie zaświtała w głowie. Świadomość, że i tak nie mam wyjścia i choćby nie wiem co, muszę dojść do celu zapewne nie dopuszcza takich leniwych myśli kierujących na manowce i ku wygodzie.

Całą szóstką pokonaliśmy tę górę, która wielu innych zawróciła z drogi albo odstraszyła od gór na zawsze. Każde z nas miało wiele ważnych powodów, by znaleźć wytłumaczenie na odwrót w samym zamyśle zmierzenia się z nią i nikt na świecie nie kwestionowałby tych ważnych powodów. Ale nikt z nas nie szukał wymówki (no, może ja najbardziej łudziłam się niepogodą). Wszyscy więc poszliśmy pokonać siebie. Bo góra, choć stoi w Beskidzie Żywieckim, najbardziej tkwi w nas. Szczyt każdego powodzenia i niepowodzenia znajduje się w naszym sercu. Każde zwycięstwo i porażka tkwią w nas. Nawet wiara z niewiarą we własne możliwości mają genezę w naszym wnętrzu. I tylko potrzebujemy drugiego człowieka, by uwierzyć w siebie, by wspólnie pokonać wszystko, co jest do pokonania i zdobyć, co jest do zdobycia.

Przez całą drogę towarzyszyła mi ulubiona modlitwa "Tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal Jezu, byś został tylko Ty, jedynie Ty..." ale i tak były momenty, że się straszliwie bałam.

Na szczycie Diablaka.

Drogowskazy.

285 lat!
Gołoborze.
Gołoborze na szczycie.
W tle Mała Babia Góra.
Szczyt Babiej Góry.
W drodze powrotnej na czerwonym szlaku.
Wiatr hulał po grzbiecie.
Rysunek piarg i kosodrzewiny tworzą jakieś obrazy.
Oczy wciąż nienasycone widokiem oddalającego się szczytu.

Dziwaczna formacja skalna nad urwiskiem.

Tadamy w morzu kosodrzewiny. Zaraz też schowałam aparat,
bo ból kazał mi skoncentrować się na sobie (znaczy się bólu) ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz