MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 29 czerwca 2012

Most na Drinie

Przygotowując się do wielkiego zadania, jakim miała być wymiana wakacyjna dzieci z Bośni, polecono mi, bym przeczytała książkę noblisty Ivo Andricia pt. "Most na Drinie". Według słów osoby polecającej - Doktora, który sam nazwał siebie Pradziadkiem, a który po śmierci Dziadka przejął pertraktacje ze stroną bośniacką - książka miała mi pomóc zrozumieć "Ludzi Stamtąd", bo taką przyjęłam nazwę dla tegorocznej akcji letniej.
Książkę zaczęłam czytać kilka dni temu i po przeczytaniu pierwszego fragmentu stwierdziłam, że treść jest trudna, więc będę musiała potraktować ją jako zadanie i codziennie wyznaczać sobie fragment do przeczytania. Jednak już następnego dnia akcja książki wciągnęła mnie tak, że o żadnym przymusie nie ma mowy. Zapewne nie na darmo Andrić dostał nagrodę Nobla za powieść, której głównym bohaterem jest... most.
Rzeka Drina jest graniczną rzeką pomiędzy Bośnią a Serbią. Ale też dzieli świat na wschód i zachód a ludzi na chrześcijan i muzułmanów. 
Andrić jest mistrzem prozy poetyckiej. Do tego w sposób niezwykły ukazał historię swojej ziemi rodzinnej, obyczajowości, kultury, tradycji, która w momencie powstania mostu, stała się nierozerwalnie związana z tą budowlą. Kapitalnie przedstawia typy ludzkie tak pod względem charakterologicznym, jak psychologicznym. 
Czytanie Andricia jest wielką przyjemnością, której oddaję się z upodobaniem. Większość zdań i całe fragmenty czytam kilkakrotnie, by zapamiętać albo nauczyć się i przyjąć za swoje piękne poetyckie opisy zwykłych codziennych zjawisk, wydarzeń i zachowań ludzkich. 
Widziałam na zdjęciach, że rzeka Drina tworzy przepiękne przełomy i płynie w głębokim kanionie. Po obu jej brzegach piętrzą się olbrzymie góry, które na pierwszy rzut oka przypominają nasze Pieniny, tylko są o wiele wyższe. Wiem z opowieści, nie z kart powieści, że ani w Bośni, ani w Serbii nie ma tradycji chodzenia po górach. A szkoda! Wiem też z tych samych opowieści, że nie wszystkie szlaki i trakty w tych pięknych górach są rozminowane po wojnie, która jeszcze nie przebrzmiała, a jej echo odbija się po całych Bałkanach, szczególnie po Bośni. Przecież nie kto inny jak Dziadek był członkiem misji pokojowych ONZ i brał udział w rozminowywaniu terenu. 


Wspaniała egzotyka języka powieści, nazewnictwo przemieszane z tradycją mowy ludzi naszych gór - może za sprawą tłumacza, lecz bardziej za sprawą słowiańskiego języka - z kulturą wschodu pozwalają zakochać się w Wyszegradzie - mieście, które leży w miejscu średniowiecznej kasaby, którą połączyła budowla wielkiego wezyra Mehmedpaszy. Jak sam Andrić podaje "Długość mostu wynosi około dwieście pięćdziesiąt kroków, a szerokość prawie dziesięć, z tym, że pośrodku, gdzie rozszerzają się dwa jednakowe tarasy po obu stronach, osiąga podwójną szerokość. Ta część mostu zwie się kapiją".Kapija (znaczy brama, ale w tym wypadku chodzi o wnękę, wykusz), jest miejscem, gdzie kwitnie życie towarzyskie mieszkańców Wyszegradu. Most w drugiej połowie XVI wieku budowano przez 5 lat. Istnieje przepiękna legenda o bracie i siostrze, bliźniętach Stoji i Ostoi zamurowanych  w dwóch z jedenastu przęseł mostu. 
Cudowną przygodą jest ta podróż przez stulecia. Podróż, która nie odrywa się od miejsca, a trwa tylko w czasie. W XVIII wieku miasto nawiedziła powódź, podczas której cały most przez kilka dni był pod wodą. Tylko na kapiji zatrzymały się drzewa, które płynęły wraz z szalejącym nurtem, choć ona sama nie wystawała ponad powierzchnię wody. Filozofia i mądrość z jaką mieszkańcy zalanych terenów podchodzili do żywiołu godna jest przekazania współczesnemu człowiekowi. Ludzie, miast lamentować i biadolić, szczycili się tym, że to za ich życia zdarzyła się klęska takich rozmiarów i potem po kres swoich dni opowiadali młodym pokoleniom o tych wydarzeniach, budząc podziw i szacunek.
Ivo Andrić w sposób rewelacyjny pokazuje wszystko, co jest ludzkie w człowieku. A zawartą na kilku kartkach scenę nabijania człowieka na pal czytałam z zapartym tchem.
Niezwykły realizm zawarty w tym opisie, wcześniej opis mechanizmu ludzkiego strachu doprowadzającego do wskazania ofiary już w tym fragmencie czynią autora mistrzem budowania napięcia oraz mistrzem znajomości psychologii. 


Nie chciałabym, aby cośkolwiek w mojej wypowiedzi zabrzmiało jak recenzja, bo daleka jestem od analizy i oceny. To raczej moje wrażenia. Ja zakochałam się w miejscu, w moście, w rzece, w mieście.  W książce. I choć nie dane mi było zobaczyć niegdyś na własne oczy i nie dane mi będzie - przynajmniej w tym roku - poznać "Ludzi Stamtąd", tym bardziej tęsknię i oczekuję na realne dotknięcie tego, czego dotykam teraz różnymi zmysłami czytając powieść Andricia. 


Most na Drinie - listopad 2011 (fot. St. Gniady)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz