Miejski Ośrodek Kultury zorganizował dzisiaj wieczór promujący książkę, o której mówię, że pomogłam jej powstać. Chodzi o książkę "Moje życie jest cudem - dzienniki Igi Hedwig wspomnienia najbliższych -". W dniu, w którym po raz pierwszy trzymałam w rękach prototyp książki, taki niesklejony egzemplarz do ostatecznej korekty i naniesienia poprawek, napisałam: Dotknął mnie Pan. To nawet nie jest radość. To jest niewysłowiony ból spowodowany ułomnością ludzkiego języka, mojego języka, by wyrazić podziękowanie. Bo ja nie umiem tak mówić. Bo ja nie umiem tak dziękować.
Słowa te mówią wszystko o moim zrozumieniu i niezrozumieniu powołania mnie do tego zadania.
Pracując nad książką, nadając jej taki a nie inny kształt, pieściłam każde słowo. Słowa układały się w zdania. Zdania w opowieść. Powodowałam, by opowieść płynęła, sprawiając czytelnikowi radość z odbioru. Przy tym wszystkim musiałam pilnować, by nie zatracić "języka" oryginału, sposobu wyrażania się Igi i pozostałych osób. Igi spojrzenia na świat i jej przekazu. (Przyznam w tajemnicy, że nie jest to dla mnie trudną sztuką - mam łatwość wchodzenia w czyjś styl pisania. Dlatego, gdy sama piszę, nie czytam innych:) książek.)
Będąc dzieckiem bibliotekarki często, no, powiedzmy częściej, niż potencjalni rówieśnicy, bywałam na spotkaniach autorskich. Największe wrażenie wywarło na mnie spotkanie z panią Kornelią Dobkiewiczową. Może ono było pierwsze?
Jednak spotkanie autorskie książki, której pomogłam powstać, było nieporównywalne do żadnego, w których uczestniczyłam. Rozpoczęło się koncertem zespołów muzycznych. Jeden z zespołów, o którym Iga często wspomina w swoich dziennikach, od lat zaangażowany jest w dzieło pomocy chorym na mukowiscydozę. Powstał, by pomagać Idze. Członkowie tego zespołu przyjechali specjalnie na dzisiejszy wieczór z Krakowa, bo na co dzień tam studiują. I drugi zespół występujący podczas spotkania, to zespół wokalny działający przy Miejskim Ośrodku Kultury. Ten składał się z sekcji małych wokalistów oraz dorosłych i dorastających wokalistek. Obydwa zespoły dały piękny koncert, wszystkie utwory były piękne. Jednak szczególnie rozrzewnili mnie najmłodsi wokaliści.
Po koncercie obie z mamą Igi zwróciłyśmy się do widowni. W tle, za naszymi plecami szła prezentacja multimedialna ze zdjęciami Igi. My opowiadałyśmy o Idze, książce, przyjaciołach, trudnych sprawach, chorobie i śmierci. Wreszcie o Bogu. Łatwo było mówić o przyjaźni, bo na widowni same znajome twarze. No, może poza małymi wyjątkami. Ale przybyło tylu przyjaciół! Ksiądz Rafał (Dziadunio) przyjechał specjalnie na to popołudnie ze Lwowa!!! Zauważyłam, że niejedna osoba ocierała łzy, gdyśmy tak na przemian z Dorotą mówiły. Jednak nikt nie odważył się zabrać głosu. Pewnie płacz utkwił w gardle tym, którzy chcieliby coś powiedzieć...
Na koniec poczęstunek przygotowany przez gospodarzy i rozmowy w foyer. Fascynacja sprawą chorych na mukowiscydozę właściciela wydawnictwa, które wydało książkę. Pomysł ks. Rafała na zorganizowanie spotkania we Lwowie przy okazji rozpoczęcia działalności stowarzyszenia wspierającego lwowskie dziecięce hospicjum. Zapewnienia Pani wiceprezydent miasta o pomocy dla rodziny Bliźniaków (Bliźniaki i ich maleńka siostra chorują na muko). Tyle inicjatyw... I błysk w oku gospodarza, artysty parającego się teatrem: ja to przełożę na język sceny...
"Są to dzieła, które Ojciec dał Mi do wykonania(...)"
...powiedziałaby Iga.
I ja mam tego świadomość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz