Obserwowałam ojca, który w każdym momencie, w którym dziecko właśnie zabierało się do jakiejś konkretnej czynności zaczynał grę w berka. Dziecko zdecydowało się na rysowanie, a tatuś woła:
- Będziemy rysować (!), jak mnie dogonisz.
(Przypomnę - to dziecko chciało rysować. Nie było mowy, że z tatusiem.)
Dziecko chciało pograć w grę planszową, tatuś rzuca hasło:
- Zagramy w grę, wybiera ten kto pierwszy dobiegnie do ściany.
(Dziecko już wybrało grę i właśnie po nią sięgało).
I tak cały czas.
Przecież to dekoncentruje dzieciaka - myślałam przerażona i obserwowałam nie tyle teraźniejszość, co przyszłe lata. - Dziecko nie wygląda na nadpobudliwe, a ojciec za wszelką cenę chce je takim uczynić? - nic z tego nie rozumiałam.
Nawet pójście na obiad zawierało element konkurencji w biegach, czy jakiejś dziwnej sprawności.
Obraz się uzupełnił po przyjściu mamusi. Wtedy zrozumiałam.
Mamusia i owszem - nie tylko wyglądała, ale sprawiała wrażenie mocno nadpobudliwej. A na czym, jak na czym, ale na nadpobudliwości znam się jak mało kto. Przy mamie i jej podejściu do dziecka, tatusiowe poczynania wydały mi się spokojne i sielankowe jak ogrody Edenu.
A wszystko się wyjaśniło, kiedy owa mamusia skomentowała normalne zachowanie rówieśnika swojego dziecka:
- Za grosz nie ma w nim ducha rywalizacji.
Podsumowując:
Widziałam rodziców, którzy wywołują w swoim dziecku ducha rywalizacji.
W aspekcie "filmiku" krążącego w internecie, wyciągniętego przez pewną stację komercyjną na światło dzienne, w którym rodzice chwalą się sposobem na wychowanie nałogowca i mordercy, to co ja widziałam, to mały pikuś. Choćby nawet był to Pan Pikuś i tak jestem wstrząśnięta.
"Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie!"
I dzisiaj pozwolę sobie na więcej: "W każdym położeniu dziękujcie(...)"
Poznałam drogę dotarcia do tych biednych dzieciaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz