MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 28 grudnia 2011

Codziennie

Zawsze po Świętach rozpoczyna się okres remanentów w sklepach. Wiem, bo niektóre z moich dzieci mają imieniny i urodziny w tym okresie i w prezenty dla nich muszę zaopatrywać się przed Świętami. Najpierw szaleństwo, a zaraz potem jedna wielka posucha w handlu. Chronicznie nie lubię tego czasu. 
Dzisiejszy niecodzienny remanent był oczekiwany i pożądany. Doktor dokonał kontroli stanu zrośnięcia się odłamanego fragmentu kości u Dużej Małej Dziewczynki. Sprawdził też stan przyczepu ścięgien do kolca biodrowego górnego, zinwentaryzował zwapnienie w okolicy krętarza wielkiego i spisał protokół pokontrolny. 
To ci dopiero inwentaryzacja!!!
Najważniejsze jest to, że Duża Mała Dziewczynka może chodzić i nie trzeba już koło niej chodzić! A był to bardzo trudny czas. Moja cierpliwość wystawiona była na wielką próbę...
Skoro już wyszliśmy z Dużą Małą Dziewczynką z domu po raz pierwszy od pięciu tygodni, przed wizytą u lekarza udaliśmy się do wydziału paszportowego, by "złożyć dokumenty o wydanie dokumentów paszportowych". Jednak w momencie, w którym mieliśmy wyruszyć na wyprawę paszportowo-lekarską Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem sprawując władzę w domu, przerzucił pilotem dekodera na trwający właśnie film "Jumanji" (Dżumandżi - i przy takiej pisowni pozostanę). Jak wiadomo, fabuła gry wciągnęła głównego bohatera filmu na 26 lat do Dżumandżi. Cóż dopiero film zrobił z Mężczyzną, Który Kiedyś Był Chłopcem? Nie mogąc się oderwać od cudzej przygody, Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem wyliczył, że wystarczy wyjść z domu jak najpóźniej, by załatwić w urzędzie sprawę złożenia dokumentów o wydanie dokumentów paszportowych i do tego zdążyć na wyznaczoną godzinę do lekarza. Niestety, od momentu opóźnionego wyjścia z domu wszystko układało nam się  jak w Dżumandżi. Najpierw nie było fotografa na miejscu i trzeba było przemieścić się do najbliższego zakładu fotograficznego (Duża Mała Dziewczynka o kulach!). Potem kolejkę w wydziale paszportowym do granic niemożliwości oczekiwania wydłużyła rodzina z pięcioma córkami, dla których (wszystkich) składano dokumenty o wydanie dokumentów paszportowych... Po rodzinie z pięcioma córkami jeszcze jeden pan przed nami i w końcu my. Gdy już siedzieliśmy przy okienku jako petenci w trakcie składania dokumentów o wydanie dokumentów paszportowych, okazało się, że nie wzięliśmy z domu aktu urodzenia Dużej Małej Dziewczynki, a bardzo miłej pani urzędniczce nie do końca zgadzały się dane podane przeze mnie w formularzu, z danymi, które pokazał jej system. Na szczęście pani  urzędniczka była naprawdę bardzo miła i w ramach wyjątku spowodowanego widomym upośledzeniem narządu ruchu Dużej Małej Dziewczynki, zgodziła się, by jednoosobowo jeden z rodziców doniósł jutro z samego rana ten akt urodzenia... 
I do lekarza, po uprzednim zawiadomieniu telefonicznym, dotarliśmy spóźnieni. 
No, może nie do końca było tak strasznie jak w Dżumandżi, ale ja bardzo nie lubię spóźniać!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz