W środku miasta znajduje się bita droga. Przechodziłam nią kilka razy dziennie przez ostatnie dni, idąc do szpitala. Cieszyłam się jak dziecko ilekroć skręcałam w tę ulicę i stąpałam po niewybrukowanej drodze. To coś naprawdę osobliwego, by w drugiej dekadzie XXI wieku w mieście ponad 80-tysięcznym, w samym jego centrum znajdował się taki trakt jak z innej epoki. Z jednej strony stoją kamienice, które frontami wdzięczą się do równoległej drogi jezdnej, jednej z głównych przecinających stare miasto. Z drugiej strony najwidoczniej do niedawna stały puste działki, bo na kilku pobudowano nowe domy nawiązujące architekturą do tych, które zdobią inny fragment tej ulicy. Ale kilka działek stoi pustych, a ich ogrodzenie powalił czas. Przy jednej ostała się brama i furtka, przy innej kawałek siatki ogrodzeniowej. Wszystko porosło jakimiś pnączami, które w grudniu jawią się na dziko splątane, zdrewniałe łodygi. Za ulicą krzyżującą się z niewybrukowanym fragmentem owej uliczki, znajduje się dalsza jej część, już asfaltowa, z chodnikiem, ale tylko z jednej strony. Przy tamtej części rozlokowały się najpiękniejsze w mieście przedwojenne wille. Ale tamtędy przez minione dni nie chodziłam, bo w miejscu przecięcia się dróg musiałam skręcić do szpitala, który stamtąd jest o krok.
Niegdyś chodziłam całkiem inną drogą do szpitala. Ale nie mogę nią już chodzić. Na tamtej drodze zamknął się czas i tkwi na niej zbyt wiele bolesnych myśli. Tamtą drogą chodziłam do szpitala do Małej Dużej Córeczki, do Mojej Mamy i do Mojego Ojca. Zdarzyło się, że przemierzałam ją idąc do Mojego Brata, a kiedyś nawet do Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem. No i ostatnio do Starej Kobiety. Oni wszyscy mi towarzyszą, kiedy idę tamtą starą drogą, a przecież tyle pustych miejsc przy stole po większości z nich. Dlatego obrałam sobie nową. Może z racji jakiegoś przesądu? Nie wiem. I nie byłam w stanie wytłumaczyć tego Dużej Małej Dziewczynce, gdy wracając dzisiaj ze szpitala, chciała byśmy szły tamtą starą drogą. Nawet się na mnie obraziła, że nieracjonalnie nie spełniłam jej prośby (wg niej tamtędy jest bliżej do domu).
Ulica piękniej wygląda, kiedy się na nią wchodzi wracając ze szpitala. Niewybrukowany odcinek jest krótki, ma może 150 m. I już od samego początku widać wysoki metalowy parkan, który stanowi zwieńczenie tej bitej drogi. Parkan prowadzi do sióstr felicjanek, które tam mają swoją sporą działkę z ogrodem i budynkami ochronki i przedszkola oraz salką do modlitw. Kiedy byłam w ogólniaku, do sióstr felicjanek chodziliśmy na religię. Trzeba skręcić, by dostać się na główną ulicę. Zaraz za budynkiem felicjanek, w którym znajduje się salka do modlitw, stoi pustka. Niegdyś był tam dom mojego nauczyciela chemii z ogólniaka. Już ucząc nas był emerytem. Ale w tamtych czasach jeszcze wspólnie z żoną mieszkali w pięknym, starym domu, położonym w ogrodzie, z dala od ulicy. Tkwili w tym domu, dwoje pogodni staruszkowie, ze swoim bólem po stracie jedynej córki. Najpierw odeszła ona. W kilka lat później dołączył do niej on. Dziś nie ma ogrodu, nie ma domu. Jest tylko miejsce, które było wystawione na sprzedaż. Miejsca przy tamtej niewybrukowanej uliczce nawet nie są na sprzedaż.
Za każdym razem, gdy tamtędy przechodziłam, chciałam móc wyobrazić sobie wygląd tego miejsca sprzed wielu lat. Tak jak potrafię sobie wyobrazić wygląd pustego miejsca przy głównej ulicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz