Minionego lata chodząc po Beskidzie Sądeckim poznałam małego chłopca opiekującego się stadem owiec. Podczas południowego dojenia obecni byli dorośli mężczyźni i to oni wykonywali tę pracę, ale natychmiast po skończonym udoju udali się w odległe miejsce do innych zajęć, pozostawiając stado pod opieką chłopca. Nieopodal, zażywając cienia, odpoczywało kilka dorodnych psów pasterskich, na czas skoszarowania owiec zwolnionych z obowiązku pilnowania. Widząc obce osoby łypały jednym okiem. Nawet się nie podnosząc i nie węsząc niebezpieczeństwa udawały, że drzemią, gotowe na każdy znak do obrony. Chłopiec z zamiłowaniem opowiadał o owcach i obyczajach pasterskich. O każdej z owiec mógł opowiedzieć oddzielną historię. Z dumą wskazał kilka sztuk w stadzie informując, że są jego własnością, ale jeśli lato nie przyniesie strat w pogłowiu, będzie miał ich więcej, ponieważ jego owce rozmnożyły się przysparzając mu kilka jagniąt. Oczywiście w koszarach wypełnionych po brzegi wełniastymi zwierzakami umiał wskazać swoje owce i jagnięta. Koszary to przenośna zagroda dla owiec, do której zapędza się stado albo do dojenia, albo na noc. Koszary przenosi się z miejsca na miejsce za wędrującym stadem. Stado rozpoczyna letni wypas od najniżej położonych terenów, by wraz z upływem lata zmierzać ku halom i łąkom w wyższych partiach gór.
Bohater mojej opowieści porozumiewał się ze stadem za pomocą gwizdów i specjalnych dźwięków powstających na tej samej, co gwizdanie, zasadzie. Owce, usłyszawszy taki odgłos, nieruchomiały i nasłuchiwały. Widać było to nasłuchiwanie w postawie całego stada. Chłopiec sprytnie przeskoczył zagrodę i otworzył olbrzymią furtkę koszarów. W tym momencie psy, jak na komendę poderwały się, choć one same nie dostały wyraźnego polecenia od chłopca. Widać mowa gwizdów zrozumiała jest i dla owiec, i dla psów. Wokół wychodzących z koszarów owiec chłopiec zatoczył łuk tłumacząc nam, że wyznacza owcom kierunek wymarszu, ponieważ owce wiedzą rzekomo, że poza wyznaczoną przez chłopca granicę iść im nie wolno. I rzeczywiście owce poczciwie poruszały się tunelem ograniczonym tylko zawirowaniem powietrza, w którym prócz wiatru, świszczał jeszcze gwizd chłopca, trwał zapach i wibracja powietrza, które zakazywały owcom pójść w tamtym kierunku.
Podczas rozmowy z nami w oczach chłopca malowała się wielka duma i radość, że może - on, mały chłopiec - nam, miastowym, zaimponować swoją wiedzą i umiejętnościami pasterskimi. A to wpisane było w wielką odpowiedzialność, miłość i przywiązanie do całego stada i każdej pojedynczej owieczki, do miejsca porośniętego beskidzkimi lasami z kopcami gór oraz do błękitu nieba, pod którym się urodził, wzrastał i pracował.
Dobry mały pasterz na swoim skrawku ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz