Cały dom zamienił się dzisiaj w królestwo pieczenia, a ja byłam w tym królestwie królem i królową, doboszem i naczelnym kucharzem, a także cukiernikiem i pomocnikiem. Trochę tak jak Moja Mama... Pomiędzy wkładaniem ciast do piekarnika rozcapierzałam gałęzie choinki, bo nikt nie czuł się na siłach, by zrobić to najlepiej. Z rana "zapuściłam" barszcz do nagłego kwaszenia. Bo z barszczem to nieodmiennie jest tak, że w moim rodzinnym domu barszcz jadało się na Wielkanoc, by dla wigilijnego stołu zarezerwować żur, który był jednocześnie zupą grzybową, ale Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem wyniósł ze swojego domu przyzwyczajenie do barszczu. Toteż dwudziesty siódmy raz będziemy jeść i barszcz, i żur. Całe szczęście, że pozostałe dania się zgadzają, bo przygotowanie wieczerzy dla kilkunastu osób byłyby trudniejsze ;).
Wigilie w naszej rodzinie zawsze były liczne i gwarne, skupiające wszystkich blisko.
Tylko jedna z Wigilii w moim życiu przeszła w pustce i bolesnym trwaniu. Wcale nie była nią ta pierwsza po śmierci Mojej Mamy. Zdarzyła się co najmniej trzy lata wcześniej. Moja Mama, już wtedy chora, wróciła z Gliwic po kuracji radioaktywnym jodem. Kuracja polegała na doustnym zażyciu jodu. Kilka tygodni po tym Moja Mama nie mogła przyjmować pokarmów, bo cały przewód pokarmowy był spalony od radioaktywnego pierwiastka. Ale też po takiej kuracji przez miesiąc obowiązywał okres karencji, podczas którego nie mogły z nią kontaktować się dzieci i kobiety w ciąży. I w tym czasie przypadła Wigilia i Boże Narodzenie.
Kiedy byłam w domu z dziećmi i Mężczyzną, Który Kiedyś Chłopcem, płakałam uświadomiwszy sobie, że być może już każda Wigilia i każde Święta takie będą. Płakałam, że nie mogę być przy Mojej Mamie, a ona tak cierpi. Płakałam, że nie mogę w żaden sposób pomóc w cierpieniu. Płakałam, z braku nadziei i z powodu wszechogarniających ciemności.
Kiedy byłam u Mojej Mamy jeszcze bardziej płakałam, bo całe jej nieszczęście złożone było w moim sercu. Wtedy musiałam płakać bezgłośnie, łzy topić we wnętrzu i sprawiać wrażenie pogodnej. Leżała w dużym pokoju, tuż przy wigilijnym stole, wycieńczona, naznaczona śmiertelnym jarzmem.
Chociaż przez tyle lat opiekowałam się Moją Mamą, w jej obecności zawsze byłam dzieckiem, dziewczynką, która potrzebuje wsparcia...
To była najbardziej samotna Wigilia w moim życiu. Po śmierci Mojej Mamy nie było tak smutno, boleśnie i pusto jak wtedy.
Skąd te wspomnienia?
Moja Mama zawsze bardziej ze mną jest, gdy ubieram choinę, piekę placki, szykuję potrawy, niż potem, przy wigilijnym i świątecznym stole.
I niech mi nikt nie mówi, że kulinarne zabiegi, "napełnianie stołu" i ta cała krzątanina, to nie jest atmosfera Bożego Narodzenia.
Życzę wszystkim po prostu obecności bliskich - nawet tych, których już nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz