Zapewne Moja Mama nie zdawała sobie sprawy dlaczego swoim dzieciom kupuje na piątkową kolację słodką chałkę z kruszonką, by pokroić ją potem i posmarować masłem i dżemem. Tak było przez całe moje dzieciństwo, bo zapewne taki zwyczaj wyniosła ze swojego rodzinnego domu, a tam wziął się po prostu z obyczajowości małego galicyjskiego miasteczka, w którym wyznawcy różnych religii żyli po sąsiedzku i ich kultura i zwyczaje przenikały się i mieszały. Bo Żydzi rozpoczynając każdego piątku święto szabasu podawali na kolację plecioną chałkę. Jednak Moja Mama przyszła na świat tuż przed okropieństwami II wojny światowej. Holokaust wyludnił polskie miasta ze starszych braci w wierze, więc miasteczko w którym dorastała Moja Mama, później rodziła swoje dzieci, było już zupełnie innym miejscem na świecie, dlatego zwyczaj ten musiała już pewnie tylko powielać. Byłam małym dzieckiem, kiedy rząd naszego kraju wyprosił pozostałych przy życiu Żydów dając im bilet z Polski w jedną stronę w wybranym przez siebie kierunku, najczęściej do Izraela. I tak tylko piątkowe kolacje w moim domu, wiele słów i określeń, oraz bliżej nie sprecyzowanych zachowań przeżyło do czasu, w którym mogłam połączyć te przyzwyczajenia z wiedzą na temat religii, kultury i obyczajowości żydowskiej, która po sąsiedzku przeniknęła do rodzin katolickich.
W takim tyglu narodowościowym, jaki reprezentowały przedwojenne polskie miasta, zapewne dużo łatwiej ludziom przychodziła tolerancja, ale równie łatwo było o niezrozumienie, konflikty i nienawiść. By wykazać się pierwszym potrzeba dobrej woli, mądrości i zrozumienia. By nie wykazać się drugim, trzeba umieć być człowiekiem. A do wszystkiego potrzeba miłości. Takiego zwykłego miłowania bliźniego (jak siebie samego) na drodze swojego życia. Może nie jest to najłatwiejsza z dróg, ale zapewne niezbędna do tego, by życie tutaj na ziemi nie było piekłem, które tworzymy sobie i innym, a pozwalało nam zbliżać się do prawdziwego Człowieczeństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz