Mknęliśmy Doliną Popradu kiedy zima wkraczała do kalendarza. Widoki były baśniowe. Lasy porastające koronę Pasma Jaworzyny i Radziejowej w Beskidzie Sądeckim pokryte były grubą szadzią. Wszystko skąpane w jaskrawej mgle, przez którą przedzierało się światło. Cienka warstwa białego śniegu, który odbijał mglistą poświatę, stanowiła doskonałe tło tych zimowych krajobrazów. Minęliśmy granicę, o której świadczą tylko tablice i przeskoczyliśmy na drugą stronę Beskidu, który tam nazywa się już Lubowelskie Góry. Podtatrzańskie kotliny skąpane były w tej jaskrawej, lśniącej nieziemskim blaskiem mgle, ale tak, jakby malarz od niechcenia pociągnął pędzlem, by nadać efekt panoramie. W pełnym słońcu, na tle sino-błękitnego nieba wdzięczyły się Tatry.
To mógłby być koniec i początek świata. Tylko ten dzień był pełen zaskakujących chwil, takich co to mogą być końcem i początkiem, a ja każdej z nich pozwalałam się zaskakiwać. Przede wszystkim rozpromieniona twarz słońca - taką ją dzisiaj widziałam. I niezmierzona toń błękitu, w którym pragnę się pławić. Wysokie cienie przechadzające się po ziemi, które malowały siny ślad w miejscu swojej wędrówki, zdawałyby się bardziej pożądane latem, ale latem i cień kryje się przed palącym słońcem za cienkimi smugami i plamami. Mróz trzaskał, słychać to było. Nogi aż rwały się na szlak. A szlak prowadził dzisiaj w nietypowe miejsce. Przy dźwiękach góralskiej muzyki, o zachodzie słońca, kiedy po krótkiej wędrówce przesilenia zimowego w blado różowej pościeli kładło się za górami, dusza człowieka odchodziła na niebieskie pagórki, a ciało składano w ziemi. Było to na najwyżej położonym cmentarzu spośród wszystkich, na jakich zdarzyło mi się uczestniczyć w ostatniej drodze człowieka. Cmentarz leży ok. 640 m n.p.m.
I potem jeszcze te tańczące w ciemności mgły, kiedyśmy zjeżdżali z gór, gdzie swe źródła ma rzeka.
I może to był koniec i początek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz