MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 16 października 2012

Smak, zapach, delikatny dotyk oczekiwania…


"A jeśli życia dać nie możesz,
to spraw bym przeżył jeszcze raz
tę miłość, która już wygasła w nas,
spraw bym ją przeżył jeszcze raz".

Wczoraj przed snem słuchałam i słuchałam  bez końca Tadeusza Nalepy zanoszącego "Modlitwę", także i w moim imieniu do Pana. Tego który "chlebem, ptakiem, wszystkim jest dziś". Nim położyłam moją głowę na poduszce, która jest wypchana snami i marzeniami, poczułam smak, zapach i delikatny dotyk oczekiwania... i przeżyłam tę miłość, która już wygasła we mnie. Pan sprawił, że przeżyłam ją jeszcze raz, kolejny raz!

Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką rower nie był jakimś dobrem specjalnym. W każdej rodzinie po prostu był. Dorośli mieli swoje duże rowery. Dzieci dostawały rowery w prezencie pierwszokomunijnym. Zazwyczaj te dla dzieci były kupowane na wyrost, więc najwięcej było dużych rowerów. Pamiętam czasy, kiedy Mój Brat uczył mnie, całkiem małą dziewczynkę, jeździć na dużym rowerze z ramą. Musiałam wejść pod ramę i tak nienaturalnie skrzywiona na za wielkim rowerze oczywiście nie byłam w stanie opanować tę niełatwą sztukę. Kiedyś wyczytałam, że umiejętność zachowania równowagi podczas jazdy na rowerze polega na poddaniu się nierównowadze i ponieważ nie znam praw fizyki, bardzo mi się to zdanie podoba. Zwłaszcza, że teoria ta pasuje do moich pierwszych prób, podczas których nie posiadłam owej sztuki. Zaraz też  koleżanki i koledzy Mojego Brata stwierdzili, że  trzeba mnie zacząć uczyć jeździć na tzw. "damce" i zamieniono rowery. Pamiętam uliczkę, porę roku, pył unoszący się z drogi, niecierpliwość Mojego Brata podczas tej lekcji. Było lato, pewnie wakacje. Mój Brat, wiele lat starszy ode mnie, rzadko kiedy poświęcał mi czas poza domem. Miał swoje towarzystwo, w którym się obracał i tak bardzo akcentował zawsze różnicę wieku, jaka nas dzieliła, że wydawała mi się na tamte czasy przeolbrzymia. Dlatego tak bardzo cieszyłam się, że chciał mnie wtedy nauczyć jeździć. Może chodziłam za nim, marudziłam i miał już dość, więc na odczepnego chciał to zrobić? Tego nie wiem. Pamiętam, że gdy byliśmy małymi dziećmi, zawsze udało nam się uprosić kogoś ze starszych, aby nas "przewiózł" kawałek na bagażniku od roweru. Taka przejażdżka była wielką frajdą dla dzieciarni. Starsi chłopcy jeździli z koleżankami wożąc je na ramie. Dziewczynom pewnie nie zależało tak na przejażdżce, jak na chwili intymności, która się wtedy między nimi zadzierzgała. Może Mój Brat chciał mieć czas dla siebie i dla którejś z koleżanek, więc poświęcił się dla nauczenia mnie jazdy, miast brać mnie na przejażdżki na bagażniku za każdym razem, gdy wsiadał na rower? Tego również nie wiem. Dość, że owa lekcja się odbyła. Dzień był słoneczny, pył unosił się nad polną drogą. Z jednej strony Choczenka, która towarzyszyła nam w każdej dziecięcej przygodzie, z drugiej strony domy jednorodzinne w ogrodach ustawione szpalerem wzdłuż uliczki. Dalej już tylko łąki, oddzielone od naszego świata Małą Rzeczką. Pamiętam, że Mój Brat pokrzykiwał na mnie niecierpliwie, na niego jego koleżanki i koledzy, by był w stosunku do mnie cierpliwy, bo przecież jestem mała, więc potrzebuję trochę czasu na naukę. Mam wrażenie, że była tam cała dzieciarnia z Naszego Bloku. Kiedy jechałam już od dłuższej chwili i Mój Brat przestał się odzywać, a z tyłu dochodziły głosy: "Dobrze ci idzie, brawo!", poczułam się bezpieczna. Lekko odwróciłam głowę, by popatrzeć na Mojego Brata i przekazać mu wielką radość zamkniętą w spojrzeniu i szerokim uśmiechu zorientowałam się, że jadę sama. Natychmiast straciłam równowagę i przewróciłam się. Po raz kolejny zdarłam kolana, blizny z dzieciństwa zdobią je do dzisiaj, ale to był moment przełomowy. Nauczyłam się jeździć. 
Skoro umiałam i chciałam jeździć na rowerze, Mój Brat szybko wykorzystał te możliwości, które się i przed nim otworzyły i zrzucił obowiązek dbania o czystość roweru na mnie. Wtedy świat i wszystkie zależności na nim były proste. Chcesz jeździć - zapracuj. Choć tak naprawdę rower należał do Mojej Starszej Siostry.
Czyszczenie i pielęgnacja rowerów było niejaką tradycją i obowiązywał cały ceremoniał z nią związany. Jakoś bardziej utkwił mi w pamięci moment wiosennej niż jesiennej konserwacji rowerów. Kiedy wiosna zrobiła przełom w pogodzie, przed pierwszą przejażdżką wszyscy wyciągali swoje rowery z piwnic i przystępowało się do zbiorowego czyszczenia i konserwacji pojazdów. Jest całkiem możliwe, że jesienią nikt nie wiedział, kiedy jest ten ostatni raz i rower schowany do piwnicy do następnej przejażdżki zimował z kurzem i brudem z całego poprzedniego roku, bo nagłe załamanie pogody uniemożliwiło korzystanie z jednośladu. Natomiast wiosną sprawa była oczywista.
Tak więc, po wyciągnięciu rowerów z piwnicy, trzeba było dopompować koła. Często należało przy tej okazji wymienić wentylki, a i niejedna dętka sparciała zimą. W blaszanych, białych miskach wynosiło się z domów podgrzaną wodę z płynem do mycia naczyń, albo z proszkiem. Trzeba było mieć kilka miękkich szmatek. Najlepiej do tego celu nadawały się kawałki starych, flanelowych koszul. Najpierw, poczynając od siodełka (siodełka były wtedy ze skóry!), myło się wszystkie elementy wodą z płynem. Następnie wycierało się do sucha i przy użyciu kolejnej szmatki wcierało się wazelinę w niklowane detale kół, by pięknie błyszczały, oraz by kurz i błoto tak szybko nie osiadały. Na koniec trzeba było nasmarować łańcuchy, ale tę czynność wykonywali starsi koledzy, lub ojcowie. Niektórzy macherzy rozkręcali koła i czyścili, smarowali, natłuszczali wazeliną piasty. 
Wazelina!
Jak ona pachniała! Pachniała dzieciństwem spędzonym w Moim Mieście. Pachniała wiosną, latem, jesienią i rowerem. Wspólną pracą na podwórku i zabawą. Wykonywaniem pierwszych obowiązków. Przygodą, z wiatrem we włosach, wreszcie. Wraz z zapachem niesie się głos wspólnych rozmów i porad udzielanych sobie nawzajem. Obietnic składanych Mamie, że będzie się jeździło tylko koło domu. Długie lata szukałam takiej wazeliny, jakiej używaliśmy do konserwowania kół rowerowych. Kiedy jesteśmy na zakupach w sklepach z kosmetykami (dawniej mówiło się: drogeria) kupuję wazelinę taką, jaka jest i mam świadomość, że tęskniąc za tamtym zapachem, tak naprawdę tęsknię za dzieciństwem. We wszystkich sklepach jest zawsze wazelina od jednego producenta. Bezzapachowa. Inna w konsystencji niż tamta, którą pamiętam. 

Wczoraj otworzyłam nowe pudełeczko z wazeliną inną niż dotychczas. Z wazeliną, która miała w sobie "smak, zapach i delikatny dotyk oczekiwania...". Wraz z tym pudełeczkiem otworzyły się wspomnienia i przeżyłam miłość, która już wygasła...

Więc, co? Więc, jeszcze raz. Skoro Pan sprawił, że przeżyłam ją jeszcze raz, kolejny raz! Pan dał mi jeszcze raz! Choć zadziwiająco inaczej, niż prosiłam ;).

Modlitwa (Tadeusz Nalepa)

Do Ciebie pieśnią wołam Panie,
do Ciebie dzisiaj krzyczę w głos.
Ty jesteś wszędzie, wszystkim jesteś dziś,
lecz kamieniem nie bądź mi.

Do Ciebie pieśnią wołam Panie,
bo ponoć wszystko możesz dać,
więc błagam daj mi szansę jeszcze raz,
daj mi ją ostatni raz.

Już nie zmarnuję ani chwili,
bo dni straconych gorycz znam,
więc błagam daj mi szansę jeszcze raz,
daj mi ją ostatni raz.

Do Ciebie pieśnią wołam Panie,
Do Ciebie dzisiaj krzyczę w głos.
Daj mi raz jeszcze od początku iść,
daj mi szansę jeszcze raz.

Wystarczy abyś skinął ręką,
wystarczy jedna Twoja myśl,
a zacznę życie swoje jeszcze raz,
więc o boski błagam gest.

A jeśli życia dać nie możesz,
to spraw bym przeżył jeszcze raz
tę miłość, która już wygasła w nas,
spraw bym ją przeżył jeszcze raz.

Do Ciebie pieśnią wołam Panie,
do Ciebie wznoszę mój błagalny głos.
Ty ptakiem, chlebem, wszystkim jesteś dziś,
lecz kamieniem nie bądź mi.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz