MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 4 października 2012

Śmierć

Mały, żółty listek opadał w swym jesiennym tańcu powoli. Był sam pomiędzy niebem a ziemią. Ciekawa jestem, co myślał? Bał się? A może odczuwał radość? Od wiosny zakotwiczony na drzewie słuchał opowieści starych konarów i solidnych gałęzi, które opowiadały, że nadejdzie taki dzień, w którym każdy liść zazna wolności. Co innego one, stare konary i gałęzie, które tylko mocna wichura nagina czasem we wszystkie strony. One muszą tkwić latami przyczepione do pnia. Choć są takie drzewa, które opowiadają, że czasem przychodzą ludzie i sprawiają, że drzewo może oderwać się od swojego miejsca.  Żadne z nich nie wie, co się potem dzieje z uwolnionym drzewem. No, bo los liści, które zaznały wolności jest gałęziom i konarom wszystkich drzew znany. Nie chcą się one jednak podzielić z nikim tym, co wiedzą. Bywają też takie drzewa, które starość, albo piorun powalą w miejscu, gdzie rosną i one... Ciii. O tym sza...
Mały żółty listek swawolił z wiatrem i kiedy ten zawiał mocniej, spowodował, że z drzewa spadł grad liści, podobnych do tego, który już odbywał swój upragniony taniec.
- A więc tak wygląda wolność? - pomyślał nim spadł na ziemię.
W ciągu najbliższych dni jeszcze wielokrotnie porywy wiatru unosiły go wraz z innymi liśćmi ponad ziemię w przepięknym tańcu jesieni. Ludzie przystawali i zachwycali się tym widowiskiem, a one, liście, czuły się bezgranicznie wolne i szczęśliwe.
Aż przyszła słota. Liście przemokły i już moc żadnego wiatru nie była w stanie przywrócić ich tańca. Dni mijały. Nastała zima i białą pierzyną okrył się świat. Liście marzły, ale słyszały, że ziemi jest ciepło, że życie w niej przetrwa dzięki nim, że wiosną z żyźniejszej gleby popłynie strumieniem.
Kiedy pierwsze promienie wiosennego słońca odkryły zbutwiałe liście minionych lat, okazało się, że drzewa, które je rodziło, nie ma już w lesie.
Te, co zostały, przekazywały z nowych liści poszumem opowieść, że przyszli ludzie i dali mu wolność, unosząc ze sobą w nieznane. Na miejscu zostawili najmniejsze gałęzie, co narosły w ostatnich latach. Jeden z ludzi zapalił na skraju lasu ogień, by pracujący mogli się ogrzać, gdyż mróz oszronił im twarze. Najmłodsze gałęzie trzaskały w ogniu i ponad lasem unosił się cudowny zapach, a wraz z nim radosna pieśń palących się gałęzi. Śpiewały ją te, które myślały, że dziesiątkami lat będą tkwiły unieruchomione na grubych konarach przytwierdzonych do pnia, a tymczasem nadspodziewanie ich wolność stała się nieograniczona. Zamieniły się w dym, w powietrze, które uleciało wysoko, wysoko do góry. Tam, gdzie zawieszone jest słońce w dzień, księżyc i gwiazdy nocą.
Jakaż to była miła pieśń dla pozostałych drzew! Pieśń wolności i radości.

To tak wygląda śmierć?
Chcę umrzeć, aby narodzić się do wolności.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz