Barwy jesieni schowały się za wieczorną mgłą i cały świat
stał się nagle szary. Opar aż dławił od swojej gęstości. Przenikliwe zimno
przeszło już granicę wyznaczoną przez mglistą papkę rozlaną naokół i zmusiło,
by przygiąć ramiona i skulić się w sobie. Wilgotna konsystencja atmosfery
powodowała uczucie duszności. Zdawało się, że kolejny haust powietrza nie
przedrze się już przez zaciśnięte gardło. I wtedy dopiero przyszła świadomość,
że to szloch zmieszany z szarzyzną otoczenia zaciska się pętlą wokół szyi.
Wchodząc w jesienną mgławicę nastrojów i załamania światła
każdy krok jest końcem i początkiem. Śmiercią i narodzinami. Zamknięciem i
otwarciem. Poruszanie się w gęstniejącej
rzeczywistości byłoby niemożliwe, gdyby nie zapewnienie dane pewnej nocy: On
JEST. I to wystarczyło, by uratować
czyjeś życie.
Czasem wydaje nam się, że spotkaliśmy aniołów, a to tylko
bezimienne demony ubrane w piękne, niebieskie oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz