MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 21 września 2012

Takie będą Rzeczypospolite

Młodzież szkolna ma problemy z rozróżnianiem wartości i innych zjawisk i pojęć. Nie rozróżnia np. działań dyscyplinujących i stanowczości od poniżania. W swojej pracy niejednokrotnie spotykam się z olbrzymim oporem w momencie, kiedy usiłuję zdyscyplinować pojedyncze osoby, bądź grupę. Często kilkunastoletni ludzie, którzy niebawem osiągną pełnoletność, zachowują się tak, jakby nie wiedzieli czym jest praca, czym zabawa, wymuszając na mnie kategoryczność. W momencie, kiedy z moich ust padają definitywne słowa mające wprowadzić dyscyplinę dla uczestników zajęć, wśród młodzieży natychmiast znajduje się ktoś, kogo poniżyły, albo przynajmniej uraziły. Wychowawca obecny przy takim incydencie w jednym momencie truchleje, jakby młody człowiek miał właśnie dzwonić do adwokata, by ten w jego imieniu wytoczył proces o zniesławienie - bardziej jemu - wychowawcy, niż mnie. Usiłuje załagodzić sytuację naruszając tym samym mój autorytet i koło powoli się zamyka. Długo muszę tłumaczyć wszystkim, łącznie z wychowawcą, jaka jest różnica pomiędzy poniżeniem, a usiłowaniem wprowadzenia zdrowych zasad podczas prowadzonych przeze mnie zajęć, zwłaszcza, że z mojego punktu widzenia, wygląda to zgoła inaczej. Wprowadziliśmy sobie mianowicie zasadę wzajemnego szacunku - z dokładnym omówieniem, że polega na ogólnym szacunku, każdy każdego - po czym niektórzy natychmiast wykazują brak szacunku do mnie. Albo też, kiedy usiłuję wyjaśnić, że ich myślenie na temat pojęć, czy wartości itp. jest błędne, w sekundzie odbierają to, jako obelgę skierowaną na ich nieomylność i atak na godność.
Włosy mi stają dęba na głowie (a ma co stawać), kiedy słyszę, że wzajemna pomoc polega na dawaniu zadania do odpisania, oraz posyłania ściągi na klasówce, bądź podpowiedzi w czasie odpowiedzi "tak, aby nauczyciel nie zauważył", a uczciwość skierowana jest li tylko w stronę rówieśników i mieści się w kategoriach podejmowania działań na przekór nauczycielom; solidarność to krycie kolegów z ich wyskokami przed dorosłymi, a tolerancja polega na bezgranicznym akceptowaniu wszystkiego. Choć nie potrafią podać definicji ani encyklopedycznej, ani nawet intuicyjnej lojalności, szafują tym pojęciem na równi z solidarnością i tolerancją.
Kiedy usiłuję wytłumaczyć, że ich błędne pojęcie solidarności może doprowadzić do tragedii i "że zawsze, ale to zawsze" w sytuacji, kiedy kolega wplątał się w jakieś tarapaty mają moralny obowiązek poinformować o tym świat dorosłych, twierdzą, że nie są "konfidentami" i nie będą "sprzedawać", przy czym znów kompletnie nie rozumieją słowa konfident, bo chodzi im o zwykłego kapusia, donosiciela.

I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.

Bardziej włosy stają mi dęba na głowie, gdy nauczyciel próbuje tłumaczyć źle pojętą wzajemną pomoc, że jak będą dawać odpisywać zadania, to tamci koledzy zajmą w przyszłości ich miejsca pracy...
Jeszcze bardziej, gdy przedstawia się swoim uczniom po imieniu, nie podając tytułu "pan", "pani", ewentualnie, jak to w szkołach tego typu bywa - "profesor".
A już najbardziej stają mi dęba, gdy nauczyciel zaistniałą nawet najdrobniejszą problematyczną sytuacją jest wystraszony i za wszelką cenę usiłuje wkraść się w łaski uczniów przytakując im w każdej głupocie, łagodzi sytuację godząc się na rezygnację z przedstawianych wartości i w zanadrzu ma chyba czczą modlitwę, by żaden z młodych ludzi nie sięgnął po telefon z zamiarem wykonania go do adwokata.

Jestem świeżo po incydencie z "tolerancją ponad wszystko".
Kiedy tłumaczyłam, skądinąd mądrym młodym ludziom, że tolerancja, jak wszystko, ma również swoje granice, bo na ten przykład "nigdy, ale to nigdy" nie wolno tolerować zła, usłyszałam, że to co jest złem dla mnie, niekoniecznie jest złem dla kogoś innego, szczególnie dla młodzieży. I kiedy wdałam się w dyskusją z pewnym młodzieńcem, któremu na takie sformułowanie usiłowałam odpowiedzieć argumentem, że zło ma jedną definicję i dla wszystkich jest jednakowe (jak jednakowe są normy moralne), natomiast nie każdy potrafi je rozeznać, usłyszałam, że poniżyłam go. I cała klasa stanęła za chłopem murem.

I chyba nikt nie ma wątpliwości, że wychowawca również.

Ale po ostatnich wydarzeniach, kiedy wychowawcy - nauczyciele i rodzice - zafundowali swoim podopiecznym zabawę burzącą porządek świata, w którym można rozeznać i oddzielić dobrą zabawę od zabawy na granicy, z której blisko do przekroczenia kolejnej granicy braku poszanowania godności ludzkiej i zachwiania moralności, jak można się dziwić nauczycielowi, że boi się uczniów, że wytoczą mu proces, a uczniom, że wyznają zasadę, że to co jest złem dla jednych, dla innych jest dobrem?

Ja się jednak dziwię. I nauczycielowi i uczniom. Choć tym drugim mniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz