Ogień płonął dając ciepło. Kilkakrotnie wiatr zawirował nad nim, jakby był małą trąbą powietrzną. Zapewne wplątawszy się w gorące powietrze tańczył radosny taniec nim pognał dalej. A dalej był las. Całkiem ciemny i chłodny, wręcz lodowaty, choć dzień był jasny i ciepły. Siedząc za kurtyną brzóz miałam wrażenie, że oddzielają mnie ścianą od reszty świata. Brzozy wplątane były między sosny dokładnie w tym miejscu, w którym jeszcze 50 lat temu nie było lasu a pewien mężczyzna, będąc chłopcem, pasał krowy na odkrytej połoninie Beskidu Niskiego. Rosła tam wtedy tylko jedna sosna, która dzisiaj jest wyraźnie starsza i dostojniejsza od pozostałych drzew - gołowąsów. Cóż to za wiek dla drzewa 50 lat?
Patrzyłam w płomienie leniwie ślizgające się po grubych konarach i zawilgoconych spróchniałych korzeniach, które przytaszczyliśmy z lasu. Ogień, choć nie zawsze widoczny, systematycznie spalał gruby konar. Czasem podrywał się wysoko, zwłaszcza, gdy ktoś dołożył suchych gałęzi. Odczuwałam energię, która powstawała od gwałtownego spalania się drzewa. Lubię ciepło, które daje ognisko. Lubię poczucie bezpieczeństwa, jakie przy ogniu się wyzwala. Lubię iskry wylatujące w górę, światło i blask płomieni. Lubię wsłuchiwać się w opowieść ognia: czasem skwierczy, strzela, trzaska, szumi, huczy, leniwie trzeszczy i beztrosko szeleści. To płonące drzewo wydaje ostatnie tchnienia, szczęśliwe, że choć uschło, może jeszcze służyć człowiekowi. A ogień je trawi, niczym pragnienie człowieka.
Powietrze nad ogniskiem było rozrzedzone. Gięło się na boki, jakby przybrało cielesną formę. Choć przezroczyste, miało wyraźny kształt. Falowało i podskakiwało tańcząc z wiatrem i płomieniami.
Ognisko mogło nas nakarmić. Wrzuciliśmy do żaru ziemniaki i po chwili wygrzebaliśmy je, by spałaszować posolone i okraszone masłem. Uczta dla ciała dostarczyła nie mniejszej radości, niż ta dla ducha. Jednak: "Duch tęskni w ciasnej klatce ciała...".
Za czym i po co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz