MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 8 grudnia 2010

Czuma (cykl: Anioły Mojego Dzieciństwa)

Na Czumę chodziło się przede wszystkim zimą. Było to najwspanialsze, wprost wymarzone miejsce na sannę. Jakimś dziwnym trafem z tym wzniesieniem kojarzy mi się wyśpiewywana przez Koleżankę z Klasy , Która Mieszkała Niedaleko Mleczarni, piosenka "Trojki dwie". Koleżanka z Klasy , Która Mieszkała Niedaleko Mleczarni z takim rozrzewnieniem potrafiła swym śpiewem zagrać na strunach wrażliwości mojej duszy, że umiejscowiłam klimat tej piosenki z naszą Czumą i wszystkim tym, czego tam doświadczyłam. Niekiedy chodziliśmy tam z Rodzicami na niedzielne spacery. Ale te pamiętam mniej. Natomiast pamięć o zimie, gdyby nie epizod z moim przygotowywaniem się jednego roku do zdobycia srebrnego medalu w jeździe figurowej na lodzie, to przede wszystkim pamięć o wyprawach na sanki na Czumę. Aby dojść na Czumę, trzeba było pokonać drogę jak do naszej Szkoły, a więc przejść przez całe Nasze Osiedle, minąć Przedszkole, iść drogą do góry, minąć Gimnazjum, które wtedy było liceum ogólnokształcącym, ale z przyzwyczajenia ludzi starszych nazywane było Gimnazjum, przejść przez ulicę w stronę Naszej Szkoły, minąć ją, iść drogą, która jesienią dawała kasztany i zanim się doszło do Kaplicy, w której zawsze odbywały się uroczystości pogrzebowe, należało skręcić w prawo, w uliczkę prowadzącą już wprost na Czumę, a przy której mieszkały Dwie Koleżanki z Klasy. Na Czumie domów było niewiele. Latem ludzie uprawiali tam pole. Zimą te niepotrzebne ludziom pola zamieniały się w trasy saneczkowe i narciarskie. Można tam było spotkać dzieciarnię z całego Mojego Miasta. Szczególnie utkwiła mi w głowie jedna wyprawa zimowa na Czumę na sanki. Wybrałam się tam pod opieką mojej Starszej Siostry. Inaczej by Moja Mama nie wyraziła zgody na tę wyprawę. Moja Mama była wtedy bardzo chora, leżała w Małym Pokoju z gorączką w łóżku, nie zrobiła nawet wtedy obiadu. To był zwykły dzień nauki szkolnej, więc jak wracałyśmy ulicami, to ich mroki rozpraszały tylko światła latarni. Pomimo przestróg Mojej Mamy, by się nie przemoczyć, szczególnie chodziło jej zapewne o moje zdrowie, przyszłyśmy przemoczone do suchej nitki. Bardziej mokra zimą byłam tylko raz, gdy mnie Choczenka chciała wziąć w ofierze nieposłuszeństwa. Bałyśmy się z Moją Starszą Siostrą wejść do domu, bo gdyby Moja Mama zobaczyła, jak jesteśmy mokre, afera byłaby na pół bloku gotowa. Na szczęście gorączka w godzinach popołudniowych chyba się wzmogła i Moja Mama w ogóle nie wyszła z łóżka. Kurtki i spodnie na piec; wyschną do rana, ale co zrobić z całkiem przemoczonymi butami? Moja Starsza Siostra w genialności swojego doświadczenia wynikającego ze starszeństwa wymyśliła, że przecież buty pastuje się po to, aby były suche. Ale okazało się, że pasta do butów całkiem zmarznięta. Tańcia miał sposób na rozgrzanie zmarzniętej pasty do butów. Kładł blaszane pudełko z pastą Buwi na kraju pieca kuchennego i ocieplał ją do momentu rozmiękczenia. Tak też zrobiła i moja Starsza Siostra owego dnia, ale że albo chciała to zrobić szybko, albo nie wiedziała, gdzie jest dokładnie ten kraj pieca, lub też nie znała momentu, w którym pasta do butów jest ociaplona do stanu rozmiękczenia, w każdym razie pasta na piecu kuchennym zaczęła gotować się w pudełeczku i kipieć na blachę. Moja Starsza Siostra wzięła czym prędzej blaszane pudełeczko z pieca przez ścierkę, aby je wynieść do przedpokoju, gdzie pastowało się bytu i kiedy trzymała pudełeczko z bulgoczącą pastą do butów nad podłogą, musiała wypuścić je z rąk, bo pewnie dotarł do jej mózgu impuls spowodowany poparzeniem. Pasta rozlała się po całej podłodze w Naszej Kuchni i tego już nie dało się przed Moją Mamą ukryć.

Spacer na Czumę (w wózeczku ja)
                                                    

Widok z Czumy na Moje Miasto
                                                    
Ale Czuma stała się też miejscem, w które zaprowadziły nas Nasze powroty ze szkoły o innej porze roku, niż zimą. Pewnie rok szkolny zmierzał wtedy ku końcowi, a może dopiero się zaczynał? Dość, że było ciepło, słońce świeciło, jak zawsze w czasie Naszych wędrówek, ludzie prowadzili jakieś prace w polu, a My odkryliśmy na Czumie stary, opuszczony, rozwalający się Dom, który stał się miejscem docelowym naszych codziennych powrotów ze szkoły. To nic, że Nasze powroty powinny odbywać się w innym kierunku. Odbywały się w kierunku Czumy i wiodły do domostwa lata swojej świetności mającego daleko za sobą, które dostarczyło nam przeżyć wystarczających na scenariusz porządnego filmu przygodowego. Pomieszczenia znajdujące się na dolnym poziomie, rozlatujące się ściany, odpadająca farba, resztki mebli i urządzeń domowych nie stanowiły kwintesencji fabuły Naszej przygody. Trzeba Nam  było jakimś cudem wdrapywać się na poddasze, które zionęło pustką kompletną i gdyby nie Nasza wyobraźnia, Dom pewnie nigdy nie przeżyłby tego, co przeżywał dzięki historiom, które snuliśmy siedząc na górze, machając nogami spuszczonymi w dół przez dziurawy strop i cieszyliśmy się radością nieogarniętą, z odkrycia nowych ścieżek i ciekawych dróg w Naszym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz