MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 8 grudnia 2010

Tańce (cykl: Anioły Mojego Dzieciństwa)

Było to pewnie, gdy byliśmy w drugiej klasie, kiedy w Praktycznej Pani na osiedlu sąsiadującym z Naszym Osiedlem, pojawiła się Pani prowadząca zajęcia z tańca dla dzieci. Zapisaliśmy się na te zajęcia prawie wszyscy. No, w każdym razie dużo nas było. Wiadomo, po jakimś czasie dokonała się naturalna selekcja, ale Tańce były moim ulubionym zajęciem do końca czasu Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką. Pani była niezwykle sympatyczną osobą. Najpierw nas uczyła, potem przygotowywała występy. Jedynym chyba, a może najważniejszym występem, był występ uliczny na osiedlu, przy którym działała Praktyczna Pani, z okazji festynu może na Dzień Dziecka? Najważniejsze jednak były emocje, jakie towarzyszyły nam podczas przygotowań do prawdziwych i do wyimaginowanych występów. Jednak marzenia i wyobrażenia w czasie Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką bardziej szły ze sobą w parze, niż w czasie Kiedy Przestałam Być Małą Dziewczynką. Wystarczyło tak niewiele, by widzieć się oklaskiwanym podczas występów na deskach i scenach całego świata. Wtedy wszystko było możliwe. Chciało się zostać mistrzynią świata w łyżwiarstwie figurowym na lodzie, choćby tylko ze srebrnym medalem, to należało tylko o tym pomyśleć i już otwierały się wszelkie możliwości, by nią zostać. Chciało się zostać zespołem tańczącym przed najważniejszymi osobistościami świata, zdobywającym sławę tak łatwo, jak łatwo zbierało się koniczynę na wianki na łące koło Naszego Bloku? Odrobina magii w myślach i już tańczyło się w błyszczących strojach, tak błyszczących, że takich materiałów nie było na półkach sklepowych.
Na osiedlu, przy którym mieściła się Praktyczna Pani mieszkała Kobieta, u Której Kupowało się Gumy Donald. Żeby zdobyć pieniądze na Donalda, trzeba było sprzedać butelki. Najczęściej po wódce "Czystej stołowej", bo gdyby się Mamie sprzedało butelki z mleka lub ze śmietany, nie byłoby wesoło. Jakoś często, tak myślę, biegaliśmy po te Donaldy... Na tym samym osiedlu, całkiem blisko Biblioteki, mieszkała młoda Kobieta, Która Miała Męża Murzyna i Małe Murzyńskie Dziecko. Podobno poznała tego Murzyna jak była na studiach w Krakowie.
Ponieważ tak słodko tańczyliśmy na naszych zajęciach i robiliśmy taki miły gwar, szybko staliśmy się ulubieńcami Starszych Pań spotykających się w tym samym co my czasie, w  Praktycznej Pani na zajęciach z szydełkowania i haftowania. Starsze Panie, wszystkie niezwykle miłe i wylewne w swej sympatii do Nas, szybko wciągnęły nas do swojego hobby szydełkowania. Takim sposobem nauczyłam się robótek ręcznych przydatnych niegdyś każdej pannie na wydaniu.
Jednej wiosny, gdy okazało się, że któregoś dnia Pani od Tańców nie przyszła na zajęcia, nie było jej też w domu, sprawdziliśmy, bo mieszkała w pobliżu, zyskaliśmy sporo czasu dla siebie. Musiała to być wczesna wiosna, bo ciemno było jeszcze wtedy w godzinach popołudniowych. Przynajmniej ciemno było w godzinie, w której rzecz się działa. Nieopodal płynęła oczywiście Choczenka. Ale było to bliżej Domu Mojego Dziadka niż Naszego Bloku. Było to po prostu tuż obok Praktycznej Pani. Musiały być roztopy, bo Choczenka płynęła tuż pod powierzchnią mostu. Ale my poszliśmy ją oglądać z bliższej perspektywy, z boku. Nie zabrała nikogo. Choczenka była Nam przecież bardzo przyjazna. Wychowywaliśmy się niemal w jej nurcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz