MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Powroty ze szkoły (cykl: Anioły Mojego Dzieciństwa)

Nasze powroty ze Szkoły z roku na rok stawały się coraz bardziej rozbudowane programowo. W czasie Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką lekcji było niewiele, trzy, cztery godziny lekcyjne dziennie. Nikt nie musiał odbierać wtedy dzieci ze szkoły. Po skończonych lekcjach, powolnym przebieraniu butów w szatni i załatwieniu wszystkich spraw w szerokim gronie całej, dość licznej klasy, ruszaliśmy sporą grupką udającą się w jednym kierunku. Kiedy gromada zbliżała się do domu któregoś z jej członków, należało się zatrzymać i dokończyć podjęty w drodze temat. Takie dokończanie tematu trwało czasem bardzo długo. W miarę oddalania się od szkoły towarzystwo topniało, aż w końcu dochodziliśmy w trójkę do Naszego Bloku. Wygląda na to, że z grupy udającej się w tym kierunku, my mieszkaliśmy najdalej. Ale to oczywiście bardzo subiektywne odczucie towarzyszy nam do końca życia, nie tylko w dzieciństwie, że tam gdzie nas nie ma, nie dzieje się już nic godnego uwagi i to jest koniec podjętych inicjatyw. W pierwszych tygodniach każdego roku szkolnego zamiast w kierunku naszych domów, udawaliśmy się dokładnie w drugą stronę, by zbierać  kasztany,  spadające z drzew rosnących wzdłuż ulicy prowadzącej od szkoły na Karmel i do Parku. A, że kasztany, szczególnie w wietrzny dzień, spadały i spadały bez końca, toteż zbieranie kasztanów trwało i trwało, aż po powrocie do domu okazywało się, że Moja Mama już zdążyła wrócić z pracy. Bywało nerwowo. Moja Mama bardzo niepokoiła się kiedy na czas nie wracałam do domu. Może dlatego, że Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką, byłam bardzo chorowitym dzieckiem i pomimo tego, że do dzisiaj mam wrażenie, że w czasie Naszych wypraw zawsze świeciło słońce, czasem jednak zdarzyła się burza, ulewa i niepogoda o charakterze innej nawałnicy, która mogła spowodować nagłe schorzenie i wpakowanie mnie do łóżka. Nie wiedziałam dlaczego Mojej Mamie brakowało wyobraźni, która pozwoliłaby jej na spokojne oczekiwanie na mój powrót ze świadomością, że przecież schroniliśmy się w bezpiecznym miejscu. Nawet jeśli czasem tym miejscem była budowa osiedla domków jednorodzinnych, która zburzyła porządek i sielskość wędrówek odbywanych wczesną wiosną w stronę Rozdzielni Prądu na fiołkowe pola. Niekiedy, gdyśmy oczekiwali na spadnięcie większej ilości kasztanów, zwłaszcza w bezwietrzny dzień, okazywało się, że w pobliskiej kaplicy właśnie trwają uroczystości pogrzebowe jakiegoś nieszczęśnika, któremu się zmarło. Kaplica była na tyłach szpitala, ale wtedy o tym nie wiedzieliśmy. Do szpitala szło się wszak całkiem inną drogą. Takie były obyczaje w Moim Mieście, że po różańcach i modlitwach w kaplicy przyszpitalnej, kondukt pogrzebowy ruszał na Mszę św. do  kościoła, a dopiero stamtąd na cmentarz. Jaki to był kawał drogi dla takiego "pogrzebu"!?

  Kondukt pogrzebowy idący od Kaplicy za szpitalem,      po lewej mury więzienia, po prawej Moja Szkoła (niewidoczna)
                               
Moja Mama czasem zabierała mnie na takie uroczystości, bo choć w czasie Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką, prócz Weronki, nie towarzyszyliśmy nikomu bliskiemu w jego ostatniej drodze ulicami Mojego Miasta, to dla Mojej Mamy pracującej w bibliotece, często zdarzały się pogrzeby ludzi, na których chciała z takich, czy innych względów bywać. Nie znosiłam tego. Wtedy. Ale też w czasie Kiedy Przestałam Być Małą Dziewczynką nie ciągnęłam moich własnych dzieci w takich momentach ze sobą. Natomiast wtedy, gdyśmy czekali aż spadną kasztany, bo przecież skoro już wybraliśmy się tam, skoro i tak będzie bura w domu za spóźnienie, to trzeba było nazbierać tych kasztanów ze dwie siaty na każdego... a w kaplicy odbywały się uroczystości pogrzebowe zupełnie nam obcej osoby, to zakradaliśmy się, mieliśmy wrażenie niepostrzeżenie, do środka kaplicy, by popatrzeć na nieboszczyka w trumnie. Na tamte czasy to było największe bohaterstwo. Większe niż przejście starym, dziurawym, drewnianym mostem na Choczence. A jak jeszcze żywo stanęły przed oczami opowieści Mojej Babci, a babcię miał każdy z Nas, niektórzy nawet po dwie babcie mieli,  o nagle ożywających nieboszczykach w trumnie podczas pogrzebu , albo te o duchach wszelakiej maści, to niech mi kto dzisiaj znajdzie i wskaże większego bohatera, niż My wtedy byliśmy!
Z czasem program Naszych powrotów ze Szkoły stał się dużo bardziej atrakcyjny, z fabułą filmu przygodowego o bogatej treści i wartkiej akcji , że wymaga on oddzielnego zapisu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz