MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 4 grudnia 2010

Weronka (cykl: Anioły Mojego Dzieciństwa)

To Weronka pierwsza z ludzi dała mi przykład i nauczyła rozstań. Takich na zawsze. Bo kiedy odeszła pewnego kwietniowego dnia,  w czasie Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką, to rozłąka trwa do dnia dzisiejszego. Weronka, chociaż mieszkała z Moim Dziadkiem, nie była nawet moją babcią. Była moją Nianią. Temat zamieszkiwania Weronki u Mojego Dziadka był bardzo drażliwy dla Tańci, bo tak wtedy nazywaliśmy mojego Ojca, dlatego nikt mi nigdy nie wyjaśnił kiedy i skąd Weronka wzięła się w domu Mojego Dziadka. Dla mnie Weronka była od zawsze. Moja Mama rozpoczęła swoją zawodową przygodę akurat w czasie, gdy ja pojawiłam się na świecie, więc do opieki nade mną umówiono Weronkę. I dlatego to Weronka jest dla mnie symbolem największej miłości, jaką dziecko przyjmuje od innego człowieka. Czuła, wrażliwa, śpiewająca do snu przejmujące dumki ukraińskie ze śpiewnym akcentem repatrianta zza wschodniej granicy. Na początku mojego życia Weronka przychodziła do mnie. Później ja odwiedzałam Weronkę w domu Mojego Dziadka. Mój Dziadek mieszkał w starej chałupie, do sieni której wchodziło się po schodach jak do wozu cyrkowego. W sieni, wiadomo, graciarnia. Szwarc, mydło i powidło przesiąknięte zapachem wiaderka-nocnika. Z maleńkiej sieni wchodziło się do jedynej izby domostwa pachnącej sokiem malinowym, która w swej pierwszej części była kuchnią z piecem, haftowanymi makatkami o żywej wodzie, która zdrowia doda, zawieszonymi nad piecem pokrywkami od garnków, choć same garnki pozostawały w ukryciu, potem znajdowała się część jadalna i dzienna, która ograniczała się do maleńkiego kwadratowego stolika obłożonego obrusem z gazet, postawionego przy jedynym, maleńkim, wpuszczającym niewiele światła do pomieszczenia, okienku. Kiedy już minęło się wzrokiem ten swoisty salon, oddzielony od części sypialnej słupem światła oświetlającego izbę niczym mgły poranne, to koniecznie trzeba było zawiesić wzrok na obrazach świętych, które zawieszone na trzech ścianach zdawały się być za wielkie do tego maleńkiego pomieszczenia. Wisiały w charakterystyczny sposób: odstając w górnej części od ściany, nachylając się tym samym pod odpowiednim kątem dla oczu małego gościa. Robiły niesamowite wrażenie! To była moja pierwsza w życiu Galeria Sztuki. Pod obrazami, po dwóch przeciwległych stronach izby stały dwa pojedyncze łóżka zaścielone piernatami wysoko do góry. Dziś taki widok można oglądać już tylko w skansenie, albo na filmach. W momencie, gdy wchodziłam i przyzwyczaiłam wzrok do półmroku panującego w pomieszczeniu, zauważałam jak  twarz Weronki rozświetlał promienny uśmiech, szczypała mnie w policzek mówiąc: "Jesteś, Cyganicho moja ukochana". Ten przydomek Cyganichy zyskałam dzięki wielkim oczom i śniadej cerze. Wiecznie wędrująca, osmagana wiatrem niosącym promienie słońca, musiałam mieć śniadą cerę. Przytulała mnie do siebie tak mocno, że zdawało mi się, że oddech tracę. A ja upajałam się bliskością ukochanej Niani, wciągałam, nie wiedząc o tym, jej zapach w nozdrza, by pamięć o tych chwilach i to wrażenie pozostało na długie życie pozbawione osoby Weronki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz