MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 11 grudnia 2010

Jak Smakowało Życie (cykl: Anioły Mojego Dzieciństwa)

O smakach, w czasach Kiedy Ja byłam Małą Dziewczynką, można by długo opowiadać. Bo rarytasem dla podniebienia były lody z lodziarni i ciastkarni, która wtedy, Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką bardziej słynęła z produkcji i sprzedaży lodów, niż ciast i kremówek, które zapamiętał Papież z czasów, Kiedy On Był Młodym Chłopakiem. Więc te lody sprzedawano wtedy na gałki wkładane między dwa kwadratowe wafle. Było oczywiście mnóstwo smaków, lecz ja zawsze chciałam o smaku śmietankowym. Z uwagi na to, że wciąż chorowałam Moja Mama nigdy nie kupowała mi więcej niż jedną gałkę. Najpierw stało się w długiej kolejce, zbyt długiej jak na cierpliwość Małej Dziewczynki, by potem usiąść na ławce w rynku, mając widok na Nasz Kościół, na ulicę, która była główna arterią komunikacyjną Mojego Miasta i wreszcie na pomnik czerwonoarmistów, znajdujący się w centralnym punkcie rynku Mojego Miasta. Wokół rynku cztery szeregi kamienic, jak w apelowym szyku, z których każda miała swoją historię. Czasem Moi Rodzice, często Moja Babcia snuli opowieści o tych miejscach oraz o ludziach, którzy niegdyś przemierzali trakty Mojego Miasta, ale nigdy nie miałam zbyt dużo uwagi dla tych opowieści. Zapamiętałam więc niewiele i tak bardzo tego dzisiaj żałuję. Mąż Mojej Babci, Który Był Dziadkiem Mojego Starszego Rodzeństwa uciekł podobno ze swojej rodzinnej wsi w wieku 14 lat i sprowadził się do Mojego Miasta, bo dość miał pracy na gospodarce. Ciężką pracę na roli zamienił na pracę najemnego chłopaka do prac budowlanych. Z czasem został cenionym i uznanym zdunem. Kunszt jego pracy pozwolił przetrwać Rodzinie Mojej Mamy ciężkie lata II wojny światowej. Ale też Starsza Siostra Mojej Mamy - ta, Która Była Moją Chrzestną Matką, przyczyniła się do w miarę dobrego losu swojej Rodziny w latach wojennej zawieruchy. Mając zaledwie kilkanaście lat uprawiała tzw. szmugiel żywności ze wsi do miasta. W różny sposób przemycała jedzenie dla swoich i dla sąsiadów. Nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek powiedział o niej, że była bohaterką, choć na filmach z lat II wojny światowej i w podręcznikach, między innymi o takich jak ona ludziach mówiono, że są bohaterami.
Dalej były lizaki, okrągłe przypominające wyglądem plaster cytryny czy pomarańczy i taki też mające smak. Były lepsze od kasztanków czy innych pomadek, które Moja Mama czasem Nam kupowała. Wtedy każdą czekoladę, każdy najmniejszy baton czekoladowy dzieliła Moja Mama na taką ilość kostek, aby po równo starczyło dla wszystkich. Przyszła moda na ryż preparowany. Smak Herbatników Albertów, pakowanych w długie tuby jest nie do odnalezienia w dzisiejszych herbatnikach. Hitem czasów, Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką były waflowe misie z piankowym nadzieniem w środku, jakie było w napoleonkach. Był czas, że jeden z moich Kuzynów, Ten Który Najwcześniej Został Dziadkiem, pracował w cukierni. Czasem  przez mleczną szybę wypatrzył mnie idącą ulicą, otwierał okno i wręczał mi pyszne ciastko do ręki.
Na Wigilijną Wieczerzę podawało się w Moim Mieście żur z ziemniakami i grzybami, maszczony masłem, ponieważ barszcz zarezerwowany był dla jadłospisu wielkanocnego.  Żur kupowało się u Starego Żyda niedaleko miejsca, gdzie Moi Rodzice mieli swoje pierwsze mieszkanie. Stary Żyd sięgał taką długą, wąską chochelką aluminiową bardziej w kształcie buteleczki z dzióbkiem niż chochli, do wąskiej bańki jak na mleko, w której kisił żur dla całego miasta. Kupowanie tego żuru to był cały ceremoniał związany z odkładaniem fajki, z której Stary Żyd pykał przysypiając przed domem, wynoszeniem bańki z żurem na zewnątrz, powolnym wkładaniem chochli do środka i delikatnym mieszaniem zawartości, tak aby każdemu sprawiedliwie nabrać odpowiedniej gęstości zawiesinę, aż wreszcie przelewaniem do przyniesionych przez nas butelek, po wódce czystej stołowej, z czerwoną etykietką. Choinki w Naszych Domach stały zawsze żywe, nie sztuczne. Ubrane w kolorowe, szklane, delikatne bańki, przystrojone łańcuchem lampek elektrycznych, długimi cukierkowymi soplami w błyszczących foliach, irysami ubranymi w świąteczne ubranka robione przez Mamę w Naszym Towarzystwie z serwetek stołowych, orzechami zawiniętymi w srebrną folię aluminiową, którą przez cały rok zbierało się z czekolad, lub jeśli udało się kupić komplet kolorowych folii aluminiowych sprzedawanych tylko przed Bożym Narodzeniem, to oczywiście orzechom się ich nie żałowało. Na stole wigilijnym gościł karp smażony w ogromnych ilościach, pierogi z kapustą i grzybami, kapusta z grochem, fasola jasiek i jednego roku pojawiły się kluski z makiem na słodko i wtedy okazało się, że są to Kluski Ze Śmieciami, przez które między innymi tak nie lubiłam chodzić do Przedszkola na samym początku uczęszczania do tego przybytku dziecięcego raju. W Świętach Bożego Narodzenia najważniejszy moment stanowiły dla Nas prezenty, które na Gwiazdkę dostawaliśmy co roku. Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką św. Mikołaj mógł przychodzić do Naszych Domów raczej po cichu, w tajemnicy, bo królował wtedy Dziadek Mróz, który hojnie, bo hojnie obdarowywał Dzieciarnię, ale dopiero po Nowym Roku, w karnawale, zgodnie z kalendarzem wschodnim. Nie było w zwyczaju, by dzieci chodziły na Pasterkę. Świąteczny program telewizyjny, a przede wszystkim całodniowa emisja programów w TV pozwalała zajadać się świątecznymi łakociami oglądając westerny i filmy, których w czasie roku nie było na antenie, a smak łakoci, które handel serwował tylko na Święta, zyskiwał przez to inny wymiar.
W Sobotę Wielkanocną, po powrocie Mojej Mamy z pracy zaczynało się wielkie gotowanie szynki, boczku i baleronu, bo z wędlin to właśnie obowiązkowo znajdowało się na Wielkanocnym stole w Moim Domu. Gotowały się jajka, zawsze w cebulowych łupkach dla ładnego koloru, które potem przemienialiśmy na pisanki. Około godziny 16-tej koszyczek z pokarmami do święcenia był gotowy i można było iść do Kościoła by dokonać obrzędu. Mój Ojciec, Którego Wtedy Nazywaliśmy Tańcia, jeżeli wybierał się z Nami, to raczej bardzo rzadko. Nie pamiętam. Natomiast Moja Mama razem z Nami, Swoimi Dziećmi, po poświęceniu pokarmów, po modlitwach przy Grobie, w czasie których zapewne przepraszała Ukrzyżowanego za to, że zbyt rzadko bywa u Jego Stóp, ale to pewnie dlatego, że bardziej chodziło jej o pokój w Rodzinie, niż spokój jej duszy, bo przecież Mój Ojciec, Którego Wtedy Nazywaliśmy Tańcią, nie chciał, aby jego Rodzina widywana była w Kościele, szliśmy do Mojej Babci. Tam, o tej godzinie, wraz z życzeniami składanymi sobie wzajemnie pomiędzy pokoleniami, rozpoczynały się dla Nas Święta Wielkiej Nocy. Akurat biły dzwony w znajdującym się w pobliżu Kościele. Wtedy nie rozumiałam pieśni, którą te dzwony rozbrzmiewały. Dziś wiem, że była to pieśń wieszcząca, że Światło jest w Nas. W każdym Oddechu Naszej Kochającej Mamy, w każdym Mądrym Słowie, Naszego Ojca, Którego Wtedy Nazywaliśmy Tańcia. Nie w murach Kościoła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz