MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

U Hucuła w domu

Wiele dróg przemierzyliśmy podczas naszego wędrowania po Karpatach ukraińskich. Kosiv Huculski - miejsce naszego pobytu - w przewodnikach turystycznych i informatorach nazywane jest sercem Huculszczyzny. Pewnie dlatego, że jest największym miastem w całej okolicy. To w Kosowie odbywają się cotygodniowe jarmarki, na które zjeżdżają mieszkańcy górskich wsi i miejscowości. Serce, jak to serce - musi mieć krwiobieg. Takim krwiobiegiem dla serca Huculszczyzny jest rozległy teren od Pokucia, przez Czarnohorę, Bukowinę, Wierchowinę, po Kołomyję.
Jednego dnia zawitaliśmy do domu współczesnego Hucuła. Jest to człowiek wysoce kształcony i światowy. Na tym polega zasadnicza różnica pomiędzy współczesnym, a niegdysiejszym Hucułem. Inaczej mówiąc, jest to syn Huculszczyzny z ogromną pasją miłości swojej małej ojczyzny i wszystkiego co można pod tym pojęciem zmieścić.
Swój dom zamienił na prywatne muzeum Huculszczyzny. Zgromadził pod własnym dachem niezliczone ilości instrumentów muzycznych (skrzypce, cymbały, trombity), przedmiotów ozdobnych i użytkowych, którymi otaczali się niegdyś mieszkańcy tej ziemi. Ponieważ z wykształcenia jest muzykiem i etnografem, potrafi na zgromadzonych instrumentach grać, o ile tylko te wydobywają z siebie jeszcze jakieś dźwięki. Poza tym ma dar gawędzenia, toteż zabawia przybyłych opowieściami o tym, jak to drzewiej bywało. Posiadając zdolności, by z instrumentów muzycznych wydobyć dźwięki, ze swego wnętrza wydobywa je również. By uzupełnić swe gawędy, okrasza je muzyką i śpiewem. Los sprawił, że wiele lat spędził w Polsce wykładając na akademiach muzycznych i uniwersytetach, więc bez żadnych problemów mówił po polsku.
Niejednokrotnie brałam udział w poglądowej "lekcji historii" w Muzeum Regionalnym w Piwnicznej-Zdroju. Często mam do czynienia z naszym rodzimym gawędziarzem ludowym (o niegdysiejszych kontaktach zawodowych nie wspomnę, bo to było w innej epoce). Słuchając Kumłyka słuchałam znanej opowieści o życiu ludu Karpat. Właśnie wtedy nabrałam przekonania, że bardziej niż dzielące granice, łączy nas wspólne pochodzenie wynikające z faktu urodzenia się w Karpatach, w Galicji. Takie rzeczy, bardziej niż sztucznie ustanowione państwowości, powinny mieć zdecydowanie większy wpływ na przynależność do pewnej grupy ludności. Tylko powiedz to Ukraińcom, którzy są tak dumni ze swojego państwa!
Z dnia na dzień coraz bardziej zastanawiało mnie, czy Sasza, pokazując nam swoją małą ojczyznę, zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest ona również naszą ojczyzną. Nie mam w tej chwili na myśli całej historii tego zakątka Europy. Myślę o tym, co już napisałam. Myślę o karpackim pochodzeniu nas, jego, Kumłyka i pozostałych ludzi, z którymi mieliśmy kontakt. Myślę o ludziach urodzonych w cieniu pięknych gór, na co dzień borykających się z trudnym życiem, umiejących sobie stawiać wyzwania, pokonywać słabości. O ludziach hardych i honorowych. O ludziach miłujących Boga, świat, bliźnich. O ludziach z sercami wielkimi, jak wielkie są góry, które są ich domem. O ludziach, którzy częściej niż inni chodzą z głową w chmurach, bo chmury zaczepiają się o górskie szczyty.
Chociaż mogę na poczekaniu wyliczyć tyle podobieństw, jednak wszystko, co widziałam, było dla mnie zjawiskowe. Może dlatego właśnie, że spodziewałam się zastać odmienną kulturę, architekturę, nieco inny świat niż oglądam za oknem, a tymczasem ujrzałam świat bliźniaczo podobny do mojego? Tylko w tamtym czas jakby wolniej płynął. Na pewno miałam wrażenie, że cofnęłam się do mojego dzieciństwa, do pierwszej połowy lat siedemdziesiątych. Pomimo intensywności wydarzeń miałam okazję przysiąść na chwilę pomiędzy jednym zdarzeniem, a drugim i pozwolić dotknąć mojego wnętrza temu wszystkiemu, co przeżywałam, widziałam, czego doświadczałam.
Wjechałam na Ukrainę jak ślepiec. Wyjechałam z szeroko otwartymi zmysłami.

Dom Kumłyka

W domu Kumłyka, który właściciel zamienił w muzeum etnograficzne

W domu Kumłyka, który właściciel zamienił w muzeum etnograficzne 

W domu Kumłyka, który właściciel zamienił w muzeum etnograficzne
(człowiek orkiestra)
W domu Kumłyka, który właściciel zamienił w muzeum etnograficzne
(trombita) 

W domu Kumłyka, który właściciel zamienił w muzeum etnograficzne
(kolekcja skrzypiec)

W domu Kumłyka, który właściciel zamienił w muzeum etnograficzne 

W domu Kumłyka, który właściciel zamienił w muzeum etnograficzne 

W domu Kumłyka (cymbały)
Wierchowina to przedwojenne Żabie. Leży wysoko w górach nad rzeką Czarny Czeremosz. Droga z Kosowa jest niezwykle malownicza, ale też ma się wrażenie, że pamięta przedwojenne czasy, czyli Polskę właśnie. Po ulicy przechadzają się konie i krowy. Niestety na Huculszczyźnie nie ma hucułów - koni z hodowli których słynie Beskid Niski. Byłam skłonna fotografować każdy mijany dom. Robiłam zdjęcia krowom wałęsającym się po drogach. I drogom, które wyglądały jak ser szwajcarski, a także mostom i barierkom zabezpieczającym przed przepaścią.
To jest naprawdę piękny świat pozbawiony naszego pędu po wszystko i za wszelką cenę. Tam życie ma najwyższą cenę. Spokojne życie.

Droga do Wierchowiny

Droga do Wierchowiny

Krowa na drodze do Wierchowiny

Droga do Wierchowiny

Dom w Karpatach w drodze do Wierchowiny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz