14.08.2012
Niepogoda zatrzymała nas dzisiaj w domu. Zadziwiające, że
spory zastęp małych ludzi potrafił przez cały dzień bawić się układaniem mozaiki
z koralików. Naprodukowaliśmy mnóstwo pięknych i niepowtarzalnych prac.
Kolejnych do kolekcji po tych malowanych na szkle, rysunków, plecionych
bransoletek, mozaiki z nasion i fasolek, plakatów itp.
Najważniejsze, że podczas pożegnania dnia Misiu dzisiejszy
dzień zaliczył do udanych. Całkiem tak
samo jak każdy dzień na obozie. Jego zaliczenie dnia do udanych stało się już
anegdotą obozową. Misiu jest bardzo skrupulatny. Możliwe, że w dorosłym życiu
będzie księgowym, bo liczby i cyfry rządzą jego światem. Gdy byliśmy u
leśniczego w Uhryniu i smażyliśmy nad ogniskiem kiełbasę Misiu zapytał:
- Czy leśniczy też będzie jadł?
Ktoś z nas zapytał dlaczego zadaje takie pytanie
(niegrzeczne – brzmiało w podtekście).
- Bo kiełbas jest 15, a nas z leśniczym jest 16 –
odpowiedział Misiu.
Dlatego tak ważne jest, że Miś zalicza kolejne dni do
udanych.
Dzisiaj wyjechała Alicja. Jej radosna osobowość nie będzie
już współtworzyła kolorytu tej naszej wspólnej przygody. Choć wszystkie nasze
dzieci są rozgadane, Alicja nie ma sobie równych. Dobrze, że była z nami
chociaż przez tydzień. Lubię zawierać znajomość z takimi ludźmi jak Alicja. To
jak zbieranie skarbów.
Od kiedy organizujemy z Druhem Bartkiem (potem dołączyła
do nas Paseczek) obozy w Stanicy, przyjeżdżają do nas z roku na rok te same
dzieci. Miło jest patrzeć, jak rosną, dojrzewają i zmieniają się. Miło jest
mieć świadomość, że mamy w tym procesie swój maleńki udział. Jeszcze milej jest
słyszeć każdego obozowego dnia, że to co robiliśmy dzisiaj nasi milusińscy
robili po raz pierwszy w życiu. Dla nas znaczy to tyle, że nie popadamy w
rutynę i już któryś rok z rzędu jesteśmy w stanie każdy dzień zapełnić czym
innym. Dzisiaj przygotowywaliśmy trasy wycieczek pod kątem ilości punktów na
Górską Odznakę Turystyczną (GOT). W ubiegłym roku prawie wszyscy zdobyli
popularną. W tym roku zdobędą wiele punktów do brązowej. Resztę wycieczek będą
musieli odbyć z rodzicami. I zapewne odbędą.
Termometr za oknem przez cały dzień pokazywał 12 st. C. U
nas atmosfera była gorąca. Wszak „gorące serca biją w nas…”.
Korczak na dzisiaj:
„Żyjemy partacko, niedbale, powierzchownie, byle jak” i „Ludzie Stamtąd”
wiedzą dlaczego właśnie na dzisiaj te słowa. Bo to kolejny dzień, kiedy jeden z
uczestników nie umył się wieczorem (nie mogę podać imienia – w ogóle to
powinnam dopisać, że wszelka zbieżność z osobami i zdarzeniami jest przypadkowa
;).
15.08.2012
Filip poszedł dzisiaj z nami do kościoła. Powiedział:
„Idę, przecież dzisiaj jest wielkie święto”. Zaraz po mszy podszedł do mnie
mówiąc:
- Dlaczego wszyscy ludzie tacy bez radości? Ja myślałem,
że jak jest święto wszyscy będą weseli, cieszyć się, a oni tacy… am… - już
brakło mu słów, by wyrazić swój zawód z ujrzenia smutasów podczas radosnego
święta wniebowzięcia Chrystusowej Matki.
Filip ma rację. Obserwowałam podczas mszy 4 zakonnice, które spędzają tu chyba lato,
bo były z różnych formacji zakonnych. Już one same przedstawiały szczególny
rodzaj ludzi tragicznie poważnych, do cna pozbawionych radości.
Potem, po powrocie do Stanicy, na werandzie Filip
powiedział:
- Ja nie mam dowodu
na to, że Bóg jest. Oni mówią mi, że mam to czuć w sercu, a ja się pytam, czy
jak nie ma dowodu na to, że kosmici byli na ziemi, to też mam to czuć w sercu?
To bez sensu. Poza tym, mówią mi, że Bóg daje mi znaki, a ja nie widzę żadnych
drogowskazów… kiedyś bardzo cierpiałem, bolało mnie całą noc i co? Ja nie
dostałem żadnego znaku…
Opowiedziałam mu o moim spotkaniu z Bogiem i poprosiłam,
jak niegdyś mnie poproszono, aby zapamiętał tę rozmowę.
To była długa i trudna rozmowa. Nie sposób jej tutaj
przytoczyć. Dość powiedzieć, że utwierdziłam się w przekonaniu, że ze swoją
wrażliwością ten chłopiec znajdzie kiedyś drogę do Boga. Skąd wiem? Nie mam na
to dowodu. Czuję to w sercu…
Podczas obiadu Filipa rozbolał brzuch. Nie mógł dojeść
kotleta i zaczął wszystkich rozpytywać, kto za niego zje. Od razu wszyscy
odezwali się niegdysiejszym powiedzeniem Ani: „No chyba, że Basia, bo ona w
domu zawsze po wszystkich zjada, jak ktoś nie może dojeść”! Basia powiedziała,
że już nie może. Dlatego Filip zwrócił się do mnie:
- A ty zjesz za mnie ten kotlet? Proszę.
Zjadłam, chociaż też miałam po dziurki w nosie.
Potem Filip sprzątając plecak wysypał na środku ścieżki w
lesie chrupki i stwierdził, że dziki je zjedzą.
W czasie obiadu Basia zwróciła się do Ani:
- Czy mogłabyś swoimi słowami opisać mi smak tego kompotu?
Na co Ania odpowiedziała:
- Oj będziesz musiała sama spróbować, ponieważ ten kompot
jest tak pyszny, że nie mam słów na opisanie jego smaku.
Dziewczyny jeszcze w ubiegłym roku bardzo się ze sobą
kłóciły. Bez przerwy wybuchały konflikty, jak to wśród dziewczyn. W tym roku
stanowią całkiem udany i zgrany zespół. Dotarły się w minionych latach a i
dojrzały wszystkie, które mam na myśli. Jeszcze niedawno to Marianka robiła
takie histerie jak kilka dni temu Oli. Tymczasem Marianka poprowadziła sensowny
i wartościowy kominek o harcerstwie, prowadzi zajęcia z musztry, pląsy i
zabawy. Basia i Ania są wzorem cnót siostrzanych i koleżeńskich. Ola zawsze miała
pokojowe usposobienie. Wszystkie cztery są takim katalizatorem i duchem
wychowawczym dla chłopaków. Przez tych kilka turnusów udało nam się wypracować
istotę ciągu wychowawczego w harcerstwie. A przecież nie mamy do czynienia z
harcerzami.
Po powrocie z Kicarza i po kolacji mają czas dla siebie.
Zabraliśmy im sjestę poobiednią, więc trzeba im było zapewnić tę chwilę bez
zajęć. Siedzą na górze. Dziewczyny z Filipem zapewne grają w Monopoly. Jasiek
gra w jakąś grę elektroniczną (na telefonie albo Game Boy’u), bo co chwilę
dobiega dziki śmiech Jaśka. A tak śmieje się tylko, gdy gra. Misiu zapewne
asystuje Jaśkowi, bo w tym roku wyjątkowo się skumplowali. W ubiegłym roku to
Misiowi Jasiek najbardziej dokuczał. W tym chłopcu też zaszły niesamowite
zmiany. W ubiegłym roku bardzo agresywny, skory do bitki i obelg. W tym roku
nie ten chłopak.
W ubiegłym roku Jaśka fascynowało robienie wirów łyżeczką
w szklance z herbatą. Robił te wiry tak długo, że już wszyscy zdążyli zjeść.
Potem pokłócił się z tym i z tamtym, by wreszcie zacząć spożywać posiłek.
Ponieważ wspólnie przychodzi i wychodzi się z jadalni, pozostali czekając na
Jaśka bawili się śpiewając pląsy i krótkie piosenki. Tak nam się obóz
zintegrował.
W tym roku brakuje nam tego elementu, chociaż posiłki i tak
z dnia na dzień stają się coraz dłuższe. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To
znaczy przebywania na obozie. Świeże górskie powietrze wyostrzone chłodem
potoku w dzień i w nocy (umówmy się, że okna nie są za szczelne), codzienne
wyprawy w góry i to w miarę ambitne wyprawy, zdrowe zmęczenie – są to najlepsze
składniki do poprawienia apetytu. Dzisiaj tak się zagalopowali przy kolacji, że
zjedli Druhowi Bartkowi wszystkie naleśniki. A Druh Bartek uwielbia naleśniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz