MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 24 sierpnia 2012

Olexandr

Naszym gospodarzem, przewodnikiem, a przede wszystkim serdecznym druhem na Ukrainie był Olexandr. Sasza z zawodu jest nauczycielem, więc mógł się nam poświęcić bez reszty, ponieważ trwały wakacje. Może jego żona nie była za bardzo zadowolona z poświęcenia się nam bez reszty, ale Sasza to jakoś rozwiązał. Z każdego dnia, każdej godziny i minuty wyciskał na maksa ile się dało. Sasza jest też przewodnikiem turystycznym i pasjonatem regionu, więc dokładnie wiedział jak nam pokazać swoją ojczyznę, byśmy nauczyli się patrzeć na tę przepiękną, bogatą w tradycję i historię ziemię li tylko jako na jego ojczyznę. Był przy tym niesamowicie wiarygodny, więc zapewne tak nauczono go kochać ziemię ojców, na której niewątpliwie żyli kiedyś wespół z Polakami. 
Poruszaliśmy się głównie w Obwodzie ivanofrankowskim, ale zwiedziliśmy wiele krain gograficznych począwszy od Huculszczyzny, przez Pokucie i Bukowinę, czyli Zielony Beskid, dalej przez Besarabię, Podole i Czarnohorę. Sasza pokazywał nam miejsca swojej małej ojczyzny oraz ludzi, którzy obecnie tworzą historię Karpat i  Huculszczyzny. 
Sasza to doskonały obserwator; potrafił dotrzeć do każdego uczestnika wycieczki. Z każdym znalazł wspólny temat. Każdemu poświęcił czas podczas podróżowania i wędrowania. Rozmawiając z nim miało się wrażenie, że podjęty temat jest dla niego najciekawszym tematem na świecie. Zapewne sam chłonął informacje, które przekazywaliśmy mu w rozmowie; poznawał nas i uczył się każdego z nas indywidualnie. Zdobywając wiedzę o nas, bogacił swój zasób wiedzy o świecie, w którym my żyjemy. Równocześnie przekazywał nam jak najwięcej ciekawostek ze swojego świata i życia. Prowadził nas w miejsca, z którymi mogliśmy się utożsamiać indywidualnie i grupowo. Miał odwagę pokazywać nam ślady polskości w odwiedzanych miejscach. Nigdy nie powiedział niczego, co mogłoby świadczyć o wyparciu historii tych ziem. 
Dowcipny, pogodny i wesoły. W lot łapał aluzje i półsłówka śmiejąc się z nami z naszych żartów. Przez kilka wspólnie spędzonych dni zebraliśmy spory bagaż własnych aluzji i półsłówek. W zgranej paczce wystarczy miną, jednym słowem wywołać salwę śmiechu z przeżytej przygody. Tak też było i z nami. 
Z wielkim szacunkiem odnosił się do zabytkowych miejsc w miastach. Pochylał się nad każdą rośliną podczas wędrówek w górach. Któregoś dnia zerwał cykorię podróżnika i wsadził do swojego plecaka tak, by śliczny niebieski kwiatek wystawał ponad jego ramieniem. To było na polnej drodze pomiędzy zabytkową grażdą, a 300 letnią cerkwią u podnóża Wierchowiny (polskiego Żabia). 
Urodzony romantyk. Jak on patrzył w dal! Ciekawam, co tam widział? Zapewne w owej nieokreślonej dali błądziły jego marzenia. Skakały nad polami i lasami - to wyraźnie było widać w jego wzroku. Może on sam odbywał kolejną wędrówkę po karpackich czarnohorskich szlakach? Kto wie, czy nie skakał jak kozica zbiegając ze szczytu i ścigał się z motylem, który z nich pierwszy dotrze do kwiatka rosnącego na skale nieopodal? A może miał wizję, jak pomóc swoim uczniom w nauce i życiu - ci zajmowali czołowe miejsce w jego myślach i opowieściach. 
A z jaką pokorą, skruchą i cierpliwością wysłuchiwał awantury szeszorskiej staruszki, gdyśmy zaparkowali auta na skraju jej łąki! Jak przepraszał i przyjmował na siebie całą winę!

Kiedy Sasza pokazywał nam miejsca, które boleśnie jawią się w historii naszych narodów, nie dopowiadał końca historii. Liczył na naszą znajomość rzeczy? Może na wyrozumienie? Albo na coś jeszcze innego.
Opowieścią bez ostatniego zdania była jedna z najboleśniejszych jego opowieści o służbie w wojsku. Służył w Mińsku w latach 80-82. Jego jednostka przystosowana na 2000 żołnierzy mieściła w swoich murach dziesięć razy więcej żołdaków. Cała granica z Polską obstawiona była specjalnym kordonem wojsk. Był to czas, kiedy spali nawet z bronią (dosłownie mieli ją cały czas przy sobie, by nie tracić czasu na pobieranie broni z magazynu) oczekując rozkazu by iść na Warszawę, zanim w Polsce zaprowadzono stan wojenny.
Zapytaliśmy Saszy i siebie, jak patrzylibyśmy dzisiaj na siebie, gdyby wtedy groźba interwencji spełniła się. Sasza wzruszył ramionami i powiedział:
- W wojsku rozkaz jest rozkazem. 
I chyba nigdy nie zapomnę bólu w jego oczach, kiedy to mówił. I nikt już nie był w stanie dokończyć tej rozmowy.


Harcmistrzyni ze skautmistrzem
pod pomnikiem skauta w Iwano-Frankowsku.

Na szczycie Howerli w towarzystwie Saszy.

Romantyk Sasza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz