16.08.2012
Dzisiaj spełniło się jedno z największych marzeń Filipa.
Zobaczył z bliska a nawet dotknął owce.
Już od kilku dni i wypraw umawiał się z Druhem Bartkiem na
spotkanie ze stadem. Druh Bartek jest takim wychowawcą, który czerpie siły
witalne z radości dziecka. Obiecał Filipowi, że dzisiejsza wyprawa w góry
spełni jego marzenie. Szliśmy na Łemkowszczyznę, na Wierchomlę. Choć po Akcji
Wisła zmienili się mieszkańcy, lud tam dalej pasterski. Toteż gdzie, jak gdzie,
ale tam zawsze można liczyć na spotkanie na szlaku ze stadem owiec. Dlatego Druh
Bartek powiedział Filipowi, że jeżeli dzisiaj nie spełni się jego marzenie, to
osobiście pojedzie na jarmark i kupi mu owcę. Na szlaku, gdy Filipowi dłużyła
się droga a stada owiec jak nie było, tak nie było, Filip powiedział:
- Ja nie chcę nic mówić, ale dla ciebie będzie to chyba
kosztowny dzień.
W końcu natrafiliśmy na popołudniowe dojenie owiec. Całe
stado było skoszarowane. I to dosłownie skoszarowane, bo przenośna zagroda dla
owiec nazywa się koszary właśnie. Baca z juhasem doili owce, psy odbywały drzemkę
popołudniową i nawet nie drgnęły gdyśmy zbliżali się do koszar. Filip rozpłynął
się w zachwycie. Towarzyszył mu Jasiek, ale ten robił to wyraźnie dla
towarzystwa. Kiedy skończyło się dojenie mężczyźni odjechali z bańką mleka do
bacówki, a przy stadzie został mały chłopiec i psy. Otwarto koszary i pozwolono
Filipowi i Jaśkowi wejść między owce. Spędzili tam pół godziny i wydawało się,
że Filip zamieni się w pasterza. Jedno jagnię przyszło do chłopców i ssało ich
palce. Kozy i owce beczały, a chłopcy odbekiwali tak, że zdawało się, że
nawiązało się pomiędzy nimi porozumienie…
Lato nareszcie przypomniało sobie, że to jego pora.
Wypogodziło się i zrobiło się ciepło. Piękna była wycieczka – przyjemną trasą
trawersującą zbocze aż na samą Wierchomlę, potem grzbietem na Pustą Wielką, aż
po wyciąg, który latem i zimą wiezie turystów na Pustą. Stamtąd zrobiliśmy
Quest, którego nie jestem zwolennikiem, ale był, to zrobiliśmy. Ważne, że
dzieciom się podobał. Potem kto chciał i mógł to poszedł na basen do hotelu w
Wierchomli. Pozostali czekali przy potoku oddając się leniwemu popołudniu we
władanie. Filip już w drodze powrotnej dziękował Druhowi Bartkowi za piękną
wycieczkę. To dziecko za wszystko dziękuje i przeprasza. I potrafi się cieszyć
ze wszystkiego tak, jak żadne inne dziecko na świecie.
17.08.2012
Lubię, kiedy wieczorną porą dzieci biegają wokół domu i
zewsząd słychać ich pogodne głosy. Tak jak teraz. Samodzielnie wymyślona zabawa
jest najradośniejsza. Niestety oboźna odgwizdała już czas na toaletę wieczorną
i czar prysł. Coraz wcześniej robi się ciemno. Jasiek przebiegł około naszych
drzwi i dobiegł jego głos:
- O! Jak się nie boi, to trzeba, żeby się bała. Jak
Stalina.
Opowieści i nawiązania do Stalina są nieodzownym elementem
osobowości Jaśka.
Dzisiaj byliśmy w Placówce Straży Granicznej na prelekcji,
a po obiedzie poszliśmy zawiesić drogowskaz na Wielkim Rogaczu. Wielki Rogacz
ma 1182 m n.p.m. W sam raz na popołudniowy spacer ;). Gdy wychodziliśmy po
niebie goniły się deszczowe chmury. W jedną nawet mieliśmy pecha wdepnąć gdzieś
na Rogaczach, więc zrosiła nas mgłami. Za to w powrotnej drodze towarzyszyły
nam maleńkie białe obłoki rozwleczone po błękicie wieczornego nieba. Skoszone
trawy rozsiewały zapach, którym pachnie szczęście i spełnienie. Filip zobaczywszy
kilka pasących się owiec stwierdził, że po wczorajszej przygodzie dzisiaj ma
nostalgię za owieczkami. Ania przy kolacji powiedziała do Olimpii:
- I co dziwniejsze okazało się, że moja mama jest też mamą
Baśki.
- Co to znaczy? – zapytała Oli.
Edyta miała dzisiaj bardzo ciężki dzień. Najpierw
wyrzuciła śmieci ze skarpy na szlaku. Rzuciła je tak niefortunnie, że nie dało
się po nie zejść, by pozbierać. Dla wykorzenienia brzydkiego zachowania dostała
worek i w drodze powrotnej oczyściła szlak z wszelkich śmieci.
Potem była kolacja na gorąco. Kluski śląskie i ani jednej
kromki chleba na stole.
Chleb i ziemniaki są głównymi i chyba jedynymi składnikami
pożywienia Edyty. Mamy nieodparte wrażenie, że rodzice dziewczynki podrzucili
nam kukułcze jajo w postaci tragicznego przypadku niejadka i nie informując nas
o tym liczyli, że problem zostanie rozwiązany. Ponieważ długo nie mogłyśmy
wpaść na przyczynę Edyty niejedzenia, starałyśmy się, by jadła przynajmniej ten
chleb z żółtym serem i ziemniaki. Tak więc nawet jeśli menu tego nie
przewidywało, przed Edytą zawsze stawiano te produkty. Zorientowałyśmy się
jednak, że jest jak stoi wyżej napisane, więc postanowiłyśmy od wczoraj nie
przejmować się jej niejedzeniem. Pomyślałyśmy sobie, całkiem logicznie zresztą,
że za te niespełna trzy dni nie umrze nam z głodu (ani może nawet nie zemdleje).
Wczoraj (bo od wczoraj wprowadziłyśmy z Paseczkem program naprawczy żywienia
Edyty) mieliśmy całodniową wycieczkę i suchy prowiant. Na śniadanie Edyta
zjadła chleb z kremem czekoladowym. Nikt nie sprawdzał, czy zjadła suchy
prowiant (jak się dzisiaj okazało – nie zjadła; może zjadła, ale nie cały). Wczoraj
wieczorem po powrocie była obiadokolacja, więc Edyta napchała się ziemniakami.
Natomiast dzisiaj na śniadanie zjadła kilka kromek chleba, w tym część suchych,
część posmarowanych kremem czekoladowym. Na obiad zjadła same ziemniaki. A na
kolację były te kluski śląskie. Ziemniaki i makaron lubi. A klusek się nie tknęła.
Powiedziałyśmy, że ma zjeść przynajmniej trzy, bo nie ma ani jednej kromki
chleba w domu. Chyba nie potrafię opisać, co to dziecko robiło podczas jedzenia
tych klusek (taki Misiu na przykład zjadł z trzema dokładkami, a podsumowując
dzień powiedział, że kluski pyły najpyszniejsze ze wszystkich dań na obozie). I
może lepiej, żebym nie pisała. Ponieważ wszyscy dawno już zjedli czekaliśmy tylko na nią. Nareszcie zjadła. Zaczęliśmy
jej bić brawo i w ferworze wielkiej radości ktoś rzucił hasło: BIS!!! Nie! Tylko nie to! Pomyślałam i szybko wstaliśmy,
by zaśpiewać „Ściereczkę”.
Moim zdaniem to dziecko ma poważny problem. Rodzice być
może jeszcze większy.
Filip w takiej sytuacji mówi:
- A czy możemy porozmawiać o czymś pozytywnym???
No to: Misiu dzisiejszy dzień zaliczył do udanych!
18.08.2012
Gdy wracaliśmy z dzisiejszej wyprawy na Eliaszówkę (1024 m
n.p.m.) zadzwonił mój telefon. Dzwoniła siostra Filipa – Julia i poinformowała
mnie, że ponieważ w poniedziałek wylatują do Chicago, to jeszcze dzisiaj około
17-tej przyjedzie z dziadkiem po Filipa. Tuż przed obiadem powiedziałam o tym
Filipowi. Filip zrobił zmartwioną minę i zapytał:
- No a co ty powiedziałaś?
- A co miałam powiedzieć? – odpowiedziałam pytaniem na
pytanie – Tobie mówię.
- Zgodziłaś się??? – zdumienie Filipa graniczyło z
rozpaczą.
Na szczęście szybko okazało się, że był to fałszywy alarm.
Filip zostaje do końca, czyli do jutra.
Edyta jakby nigdy nic jadła dzisiaj zupełnie normalnie. Aż
żałowałyśmy, że od samego początku nie zastosowałyśmy w stosunku do niej
najnormalniejszej w świecie formy przymusu, tylko chciałyśmy spełnić standardy
pedagogiczne.
Dzisiejsza, ostatnia tegoroczna wyprawa obozowa na
Eliaszówkę dała nam w kość. Eliaszówka leży po drugiej stronie Czercza, a to
znaczy, że wszelkie szlaki w tamtym kierunku są bystrzejsze, niż te tutaj. Poza
tym w ubiegłym roku Eliaszówka zapisała się w naszej pamięci z ogromną burzą
gradową i ulewą jak z cebra. I chociaż dzisiejszy dzień zapowiadał się piękny,
baliśmy się, że nad tą wyprawą tkwi jakieś fatum, zwłaszcza, że ja kojarzę Eliaszówkę
zawsze w deszczu. Dla odmiany dzisiaj skąpani w promieniach słońca i zlani
zaledwie ;) potem, który wycisnęło z nas zdrowe zmęczenie, obeszliśmy tam i z
powrotem.
Ja sama nauczyłam się (na własny użytek), że każda pogoda
daje moc doznań na szlaku. Niegdyś szalałam za błękitnym niebem, które
stanowiło kontrast dla zieleni lasów i szachownicy pól. Obecnie poznaję uroki
każdej pogody i niepogody. Jakie wspaniałe widoki dawał deszcz i unoszące się
nad lasami mgły! Jak dobrze i bezpiecznie wchodziło się w chmurę, która do
mgieł podobna otulała wędrowców! Jak przyjemnie orzeźwiał ciepły, rzęsisty
deszcz!
Około północy okazało się, że Filipa nie ma w pokoju a
Jasiek, który się przebudził zeznał, że Filip miał iść z dziewczynami spać pod
grzybkiem. W ubiegłym roku pozwoliliśmy najstarszym uczestnikom spać pod
grzybkiem, ale był zaledwie środek lipca, noc ciepła i gwiaździsta. Dzisiaj
dziewczęta pytały, czy mogą podobnie jak w ubiegłym roku spędzić tę ostatnią
noc pod gołym niebem, ale nikt im nie pozwolił, bo noce już zimne. Były dni z
temperaturą 12 st.C.
Paseczek wystraszyła się nieobecnością Filipa i zrobił się
mały rumor. Po poszukiwaniach okazało się, że Filip śpi u dziewczyn w pokoju.
Zapewne się bestie umówiły, że nastawią budzik i nocą, kiedy my będziemy już
spać powędrują jako te duchy na Szeroką Polanę. Tymczasem dziewczyny śpią,
Filip śpi i pozostali chłopcy również. Szeroka Polana też zasnęła zapewne świadoma zbliżającej się rozłąki.
Tylko my czuwamy w tę ostatnią obozową noc, by zrodzone w głowach naszych
milusińskich szalone pomysły nie mogły się zrealizować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz