Od pewnego momentu mojego życia mówiłam, że nie lubię planować dnia jutrzejszego. Była to oczywiście metafora, chodziło o przyszłość. Do zajęcia takiej postawy życiowej skłoniły mnie przykre doświadczenia. Często pobieramy bolesną naukę. Niejednokrotnie ze swej winy, ale tej nie byłam winna.
Tak też planując zaledwie działalność na polu harcerskiej służby i nieodległą przyszłość rodzinną nie planowałam żadnych nowych przedsięwzięć w swoim życiu. Znając siebie mogę sobie pozwolić na takie lenistwo w podejściu do dni, które nastaną, bo przecież wiem, że nigdy nie zdołam przejść obojętnie obok spraw, które pojawią się na mojej drodze. Zwłaszcza obok spraw trudnych. Tak też za przyczyną spraw niełatwych znalazłam się na kolorowej majowej łące i dogrywałam jedną z misji. Podczas kolejnych błądziłam pomiędzy własnymi myślami, wyobraźnią, która nijak nie podpowiada mi, co przyniesie jutro, a małym pokojem i kuchnią.
Dzieją się rzeczy niewyobrażalnie wielkie, a ja moją dzisiejszą modlitwę zamieniłam w błaganie złożone z zapowiedzi z Księgi Ezechiela "...I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała". I pragnę, by modlitwa moja została wysłuchana. Bez wahania pragnę, bo nie mam wątpliwości. Jak w mądrej nauce, którą rozdawał dzisiaj kapłan: "Kiedy idziesz - idź, kiedy stoisz - stój, cokolwiek robisz - nie wahaj się".
Zapewne Jego plany względem mnie są olbrzymim kosmosem, którego nie ogarniam. I dlatego przeprowadziłam tylko trzy rozmowy w ciągu jednego dnia z trzema różnymi osobami, które w dodatku do niedawna były mi całkiem obcymi osobami. Nawet ich nie znałam. Teraz łączy nas współdziałanie w różnych sprawach. Dlatego nasza znajomość od razu przeszła w niezwykłą zażyłość...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz