MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 16 maja 2012

Dobre zawody

Od wczesnego dzieciństwa źle znoszę zmęczenie fizyczne. Kiedy miałam kilka lat zdiagnozowano u mnie po raz pierwszy arytmię serca. Potem w różnych okresach życia arytmia pojawiała się i znikała, męczliwość trwała przy mnie niezmiennie i dopiero w ubiegłym roku przy użyciu nowoczesnej aparatury diagnostycznej stwierdzono, że mam większe serce niż powinno to wynikać z anatomii. Lekarz uspokoiwszy się, że nie mam nadciśnienia tętniczego oraz, że problemy z nierównym biciem serca i szybkim męczeniem się towarzyszą mi niejako od zawsze, uspokoił i mnie i stwierdził, że moje powiększone serce jest wobec tego dla mnie normą.
Szybko się męcząc z czasem nauczyłam się reagować lękiem przed pojawiającym się w nieodpowiednim czasie zmęczeniem. W wieku szkolnym kombinowałam nawet na lekcjach wychowania fizycznego, by wykorzystać tę dolegliwość, ale ileż to więcej poważniejszych głupot robi się w wieku dorastania?
Dlatego nigdy nie zaświtała mi w głowie myśl uczestniczenia w jakimkolwiek maratonie. Maraton - wiadomo - polega na pokonaniu krótszego, czy dłuższego odcinka drogi, truchtem lub biegiem, a dyscypliny sportu wymagające dużego wysiłku w krótkim czasie najbardziej mnie zawsze męczyły. Z wielkim szacunkiem patrzyłam na osoby, które podejmowały trud udziału w maratonach biegowych. Realnie mierząc siły na zamiary, nigdy nie podjęłabym się takiego wyzwania. A podejmowanie wyzwań to przecież moja pierwsza, najważniejsza i najmocniejsza natura. Trzeba tu sobie przypomnieć fragment "Ani z Zielonego Wzgórza", gdy ta "podejmując wyzwanie" spadła z dachu i zepsuła nogę. Kiedy się ma tyle lat ile moja ulubiona postać literacka miała wtedy, nie rozeznaje się w mądrości i głupocie zbyt jasno. Mój instynkt przetrwania był na szczęście większy od mojej głupoty.
I tak sobie żyłam przez długie lata w przeświadczeniu, że maratony są nie dla mnie, aż dostałam światło, które pozwoliło mi dostrzec, że maratonem może być nie tylko bieg, trucht czy inny podobny wyczyn sportowy, ale też każde inne działanie, które wymaga długoterminowego zaangażowania siły i woli, systematyczności i wytrwałości. Treningu i uczestnictwa najlepiej zwieńczonego dotarciem do wyznaczonego celu, może być, że ukończonego zwycięstwem, ale innym niż to, o jakie walczą sportowcy.
Dopiero niedawno dotarły do mnie tak naprawdę słowa św. Pawła z listu do Tymoteusza, w którym mówi: "W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem."


No, więc biegnę... Pomimo tego, że zawsze szybko ulegałam zmęczeniu fizycznemu, pomimo tego, że zdiagnozowano, że mam powiększone serce, pomimo wszelkich lęków, niedoskonałości i lenistwa. W dodatku chcę zdobyć laur zwycięstwa. Bez światła lauru zwycięstwa udział w tym maratonie nie miałby żadnego sensu. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz