MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 maja 2012

Chwile

Któregoś roku, pewnie w czerwcu albo w lipcu, stawiając kolejny krok ulicą zatłoczonego miasta, stanęłam na łące, która w jednym momencie zawładnęła moim byciem. Nie wiem, jak to się stało, że ze zgiełku i gwaru ulicznego wyłonił się spokój jeziora, traw i lasów go okalających. W dodatku był sam środek nocy. Łąka i okolica wprzódy zdawała się być nasłoneczniona, choć do dzisiaj nie wiem, czy to nie blask przezierał ze świata, z którego przyszłam. Zaraz też dało się słyszeć wszystkie odgłosy nocy, więc przede wszystkim przerażającą ciszę. Był to rok jeden z tych, kiedy nie bałam się jeszcze obcej nocy, tak jak boję się dzisiaj. Ze zdziwieniem więc zaczęłam przysłuchiwać się ciemności i stopniowo przyzwyczajać oczy do ciszy. Bo w ciszy trzeba wytężyć wzrok. Ciemnościom oczy nie pomogą i uszy w ciszy mogą się zamknąć. W ciemności bardziej trzeba zdać się na intuicję pozostałych zmysłów. Ciemność odbiera się także skórą, więc jeśli ktoś się lęka, lepiej niech ubierze się od stóp do głów. Nie darmo ludzie chronili się przed mrokiem nocy w zamkniętych pomieszczeniach - chcieli w ten sposób odgrodzić się od ciemności i czyhających weń lękach.
Ale tamta noc była inna. Była beztroska i radosna. Droga Mleczna świeciła pełną iluminacją lecz jej blask rozświetlał odległy kosmos, nie dając skrawkowi ziemi, na którym się znalazłam, odpowiedniej ilości jasności. Ściana lasu była doskonałym parawanem oddzielającym mnie wtedy od światła i świata. Usiadłam na kamieniu, nie wiedząc, co czynić i dokąd iść. Patrzyłam wypatrując ciszy i słuchałam, by zobaczyć noc. Żadnych odgłosów, prócz głuchego, leniwego obijania się sennej fali o brzeg postrzępiony szuwarami. Wierzchołki jodeł trwały rozświetlone dziwnym blaskiem, może księżyc zaczepił się o korony drzew i nie mogąc się wyplątać, zasnął znużony?
Z początku nie czułam chłodu, ale zanim się obudziłam przeniknął mnie na wskroś. Był to taki chłód, jaki nastaje przed brzaskiem zanim słońce wytoczy się ponad horyzontem. I w tej chwili, która wionie pustką zaczynają się budzić leśne straszydła. Wrzaski się rozlegają zowąd, a tafla wody niesie je w te i we w te, pozwalając im wracać echem.
Może myślałam tamtej nocy, co przyniesie przyszłość, może trwałam tylko w wielkim zadziwieniu, nad pojawieniem się tej okolicy w samym moim środku? Dość, że pamiętam każdy pocałunek, który noc złożyła na moich ustach, na rękach, na dłoniach. Byłam jej oblubienicą. Pamiętam smak tamtych pocałunków. Pachniały wilgocią wstającego dnia. Mgły unoszące się z jeziora otulały mnie i kołysały sennym jeszcze brzaskiem. A ptactwo wodne budzące się do wędrówki, stroszyło pióra w jeszcze większym, niż moje, zadziwieniu.
Las nie wpuścił mgieł do swojego królestwa. Pierwsi strażnicy stojący na granicy pomiędzy łąką idącą od jeziora, a tym dostojnym królestwem jodeł i buków zatrzymali je bez skrupułów. Kiedy już wilgoć pływająca w powietrzu przeniknęła mnie na wskroś, schroniłam się w ciepłym lesie, który za dnia pilnie strzeże swego chłodu, nocą dając ciepło zmarzniętym pielgrzymom.
Ileż to ja wtedy miałam lat? Czy wyśniłam owej nocy swoją przyszłość, czy trwałam w odrętwieniu i zadziwieniu? Czy ktokolwiek jest w stanie przewidzieć, co czeka go w przyszłości? Czy w jakikolwiek sposób może na nią wpłynąć?
Myślę, że odpowiedź jest w tym mglistym krajobrazie o brzasku nad brzegiem jeziora. Nasze plany raz dłużej, raz krócej, innym razem wcale nie mają wpływu ani znaczenia na żadną zbliżającą nas do kresu chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz