Na szczycie bieszczadzkiej Tarnicy postanowiliśmy odpocząć. Położyliśmy się na ławkach i skąpani w porannym słońcu, oddaliśmy się błogiemu lenistwu. Dało się słyszeć nawet chrapanie. Gdy przetarliśmy oczy, okazało się, że zrobiło się tłumnie. Trzeba nam było wracać. Plany zakładały zejście inną drogą, jak to w przypadku porządnych turystów bywa. Dlatego po zejściu do przełęczy Przełęcz skierowaliśmy swe kroki na niebieski szlak. Niejeden szlag padł po drodze, która stromym zboczem, na wprost, zbiegała w dół. Jedno z moich kolan prędko odmówiło posłuszeństwa, dlatego szłam oszczędzając je w największym stopniu. Skoro oszczędzałam jedno, siłą rzeczy nadwyrężyłam drugie. I ono również po jakimś czasie odmówiło posłuszeństwa. Końcowy odcinek drogi powrotnej odbyłam, jako kaleka. Ale pamiętam wyprawy, podczas których było znacznie gorzej, toteż nie narzekam.
Pomimo tego, że schodząc, droga wydawała nam się bardzo trudna i wyczerpująca, cały czas zastanawialiśmy się, jak trudną musi być dla wychodzących. A wychodzących w godzinach południowych było zatrzęsienie. Przechodziły falangi turystów, o których - gdyby to śmiesznie nie brzmiało - trzeba by było powiedzieć, że są niedzielnymi turystami, jak mówi się o niektórych kierowcach. Rodziny z małymi dziećmi kompletnie nieprzygotowane do drogi: złe obuwie, złe ubranie, bez bagażu, więc bez picia. Niektórzy panowie idąc, pili piwo. Starszy pan zagadnął mniej więcej w połowie drogi, czy daleko i jak długo jeszcze, bo idzie z wnukiem, a jest po bajpasach... Najgorszy odcinek był przed nim. Nie wiemy, czy się zdecydował wrócić. Podczas jednego z naszych postojów zatrzymała się obok czteroosobowa rodzina i doszła nas rozmowa, w której mąż mówił do żony, że on się wróci z córką z powrotem, bo nie ma sensu iść z małą, skoro marudzi. Mała, na oko sześcioletnia dziewczynka, była zapłakana i zmęczona upałem. Żona, czyli matka zmęczonego dziecka odpowiedziała: Nigdzie nie będziesz się wracał. Nie będziemy psuli sobie wycieczki tylko z uwagi na to, że mała ma focha. Co to znaczy, że ona nie pójdzie? Pójdzie i już!
W tym momencie Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem dał znak, byśmy ruszyli. Co należy odczytać: bym się nie wtrącała. Widocznie już miałam usta otwarte.
Trzy czwarte drogi odsłoniętą połoniną w upalne południe, kiedy słońce w zenicie, to naprawdę morderstwo dla niejednego. Tamci byli dopiero na początku drogi...
Gdyby tak zebrać te fragmenty rozmów i podeprzeć obserwacjami, można by książkę napisać.
Ludzie oszaleli. Myślą, że góry są dla wszystkich. Jeszcze, jeśli kto rozsądny i się w porę wróci ze szlaku, to pół biedy, niech idzie. Przynajmniej wykupił bilet wstępu do Parku Narodowego, więc nie zadeptuje gór darmo. Ale te panienki w klapkach czy w japonkach, umalowane i ubrane, jak na dyskotekę. Ciągnące za nimi watahy chłopaków "z arbuzami pod pachami", zaopatrzone w niezliczone ilości puszek z piwem! Staruszki ze staruszkami, po których z daleka widać, że nie są wprawionymi turystami, tylko wyszli, jak do parku miejskiego.
Kiedy byliśmy na szczycie dziwiliśmy się, że na zdjęciach oglądanych w internecie są tłumy ludzi. Schodząc ze szczytu już się nie dziwiliśmy. Szacunkowo dwie trzecie z tych, z którymi mijaliśmy się, dojdzie na górę. Połowa z nich, by wypić piwo i wypalić kilka papierosów. Sporo pustych puszek ląduje pod kamieniami. Wszak szczyt do skalne rumowisko, tzw. rumosze.
Końcowy odcinek niebieskiego szlaku z Przełęczy do Wołosatego wynagradza wcześniejszy trud. Prowadzi krętym traktem przez las, następnie łąką, aż do miejsca, w którym stoi studnia z żurawiem. Na widok żurawia od razu zaczęłam nucić "Krajkę", no bo przecież to tam "żuraw się wsparł o cembrowinę". Nieco dalej, czyli bliżej ulicy, znajduje się stary cmentarz prawosławny Wołosatego. Cmentarz niegdyś znajdował się na terenie cerkwi, ale cerkiew wraz ze wszystkimi domostwami Wołosatego została spalona w czasie "Akcji Wisła" w 1947 roku.
Szukając w internecie informacji na temat Wołosatego, znalazłam ciekawostkę, że w XVI wieku wieś zamieszkiwało 371 mieszkańców, w tym 365 prawosławnych, 5 katolików i 6 żydów.
Dzisiaj wieś wygląda śmiesznie: po jednej stronie wzdłuż ulicy stoją domy w zabudowie szeregowej i jest ich zaledwie kilkanaście. Sklep, przystanek autobusowy, wiata dla turystów, parkingi i budka należąca do dyrekcji Bieszczadzkiego Parku Narodowego, w której można kupić pamiątki i wykupić bilet wstępu do Parku.
Trochę to śmieszna sprawa z tymi biletami do Parków Narodowych, ale z drugiej strony, patrząc na tych "niedzielnych turystów" zadeptujących bez potrzeby i zaśmiecających góry, pewnie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz