Dzień był dokładnie po drugiej stronie nocy kiedy wczoraj postanowiłam pójść spać. Pogasiłam światła i stojąc w przedpokoju spojrzałam w kierunku okna wychodzącego na północny-wschód, czyli popularnie mówiąc, w kierunku przekaźnika. Tylko okna z pokoju Dużej Małej Dziewczynki pozwalają na widok w tamtą stronę. Zbyt blisko okien dostrzegłam jakiś kształt przypominający kopułę. Czyżby góry się tak przybliżyły? - pomyślałam i postanowiłam to sprawdzić. Ciemna, mglista masa sprawiała, że wypatrywanie czegokolwiek tkwiącego w nocy stało się trudne. Powinnam założyć okulary, ale tajemnica była zbyt intrygująca, by tracić czas na szukanie ich po całym domu. Zazwyczaj trzymam je wszędzie, tylko nie na nosie. Podczas ostatniej wizyty u okulistki pani doktor oznajmiła:
- Pani potrzebuje okularów.
- Mam - odparłam usprawiedliwiająco.
- No przecież wiem, bo sama je pani zapisywałam. Tylko, gdzie?
Właśnie, choć bardzo się staram by zawsze były w określonym miejscu, te czasami lubią zniknąć. Pewnie jak wszystkie przedmioty, żyją swoim życiem.
Musiałam więc podejść do okna tuż, tuż i wypatrywać z bliska. Ale noc była taka nieprzezroczysta od braku światła i w dodatku skąpana w mglistej kipieli, że długo, długo stałam przy oknie. Okazało się, że to budynek, nie góry. Budynek na co dzień i tak stoi dalej niż stał minionej nocy.
Coś musiało się wydarzyć w moim życiu, że świat znowu zmalał.
Tak. Zmalał. I choć słowa z obrazka niezbyt precyzyjnie obrazują wydarzenie, które spowodowało skurczenie się pewnej przestrzeni, która dotąd rozlewała się oceanem w moim życiu, to jednak nie znalazłam na dzisiaj właściwszych.
Niejednokrotnie widziałam mechanizm niszczenia człowieka, dorobku jego myśli i serca, deptania jego miłości i odbierania wolności. Chcąc zabić ducha największego wojownika jakiego znam, przesadzono.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz