Każdy, kto patrzył na te dwie musiał widzieć, że sukces jest imieniem tego dwuosobowego zespołu. Wspólna praca była dla nich przyjemnością i wszystko, co sobie założyły, realizowały z łatwością. Zupełnie, jakby bawiły się najtrudniejszym zadaniem. A nawet najlepsi specjaliści w dziedzinie, którą się parały niejednokrotnie wymiękali. Z czasem utarło się mniemać, że to one są najlepszymi specjalistkami. Choć same o sobie tak nie myślały. To znaczy czuły radość z sukcesów i niechętnie brały sobie do współpracy innych, bo wiedziały, że na nikogo innego tak jak na siebie, liczyć nie mogą. Ale nie wywyższały się ponad pozostałych. Wszystko przyjmowały jako naturalny porządek rzeczy. Miały świadomość, że skoro dają z siebie wszystko, to mają prawo liczyć na dobre owoce swej pracy. I tak ich praca przynosiła korzyść większemu zespołowi, niż ich dwuosobowy.
Dlatego długo nie były świadome, że wokół nich powstaje mur niechęci. Z dnia na dzień coraz większy. Budowany z ludzkiej zawiści, zazdrości a z czasem i nienawiści. Bo nic tak innych nie drażni, jak cudze sukcesy.
I cóż takiego zawistny człowiek może zrobić, by ktoś inny pozostał jednak na poziomie większości zjadaczy chleba, by żył szaro, z dnia na dzień? Ano, najlepiej zburzyć wszystko, co udało się zbudować tym, co osiągają cokolwiek w życiu, szczególnie sukcesy.
A jak zburzyć? Ano najskuteczniej poprzez zasianie ziarna nieufności pomiędzy tymi, którzy wspólnie tworzą jakieś dzieło. Ileż to sakramentalnych małżeństw się rozpadło przez podszepty zazdrosnych kolegów czy koleżanek, a cóż dopiero taki nieformalny zespół koleżanek z pracy? Jeśli do tego okoliczności złożą się tak, że zastosowanie znajdzie stare polskie przysłowie "siła złego na jednego" ( w tym wypadku na dwie), to już naprawdę marne szanse, aby tym dwóm udało się zrobić jeszcze cokolwiek w życiu wspólnie.
W bardzo przykrych okolicznościach ich wspólna droga rozeszła się na dwie podążające w przeciwległe strony. Długo nie mogły się przemóc, by ze sobą porozmawiać. Każda przepełniona żalem i bólem, jak ta druga mogła tak stracić zaufanie do pierwszej, by wreszcie zdradzić wspólne przedsięwzięcia, dzieła, życie. Ból piętrzył się jak woda przy zaporze i puszczany niewielkimi śluzami, jakby pod kontrolą fachowców nigdy nie znalazł swojego ujścia, wciąż nagromadzony jest przy tamie. I chociaż już aż tak bardzo nie doskwiera, to jednak trwa. Podobnie jak z rzeką, która płynąc ochoczo górską okolicą, wolna i beztroska, często swawolna, czasami niebezpieczna, ale zawsze radośnie pluskająca, ciekawa świata, który czeka za kolejnym zakolem, powstrzymana nagle zostaje murem, który wryto głęboko w koryto wolnej dotychczas rzeki i wzniesiono wysoko ponad jej poziom. Jakże ona się najpierw buntuje, jak wzbiera i zalewa okoliczną dolinę, jak szykuje do przebicia muru... Aż po długim czasie przyzwyczaja się do zniewolenia i ludzkiej manipulacji jej swobodą i wolnością.
Tak też było i z tymi dwiema i z ich bólem i żalem, jaki spiętrzył się w nich jedna na drugą.
Od dawna wiedziały, że szef jest im nieprzychylny. Przed nim potrafiły ustrzec każde swoje dzieło. Nigdy nie przyszło im do głowy, że ktokolwiek znajdzie taki mechanizm, który skłóci je obie tylko po to, by nie odnosiły już tych wstrętnych dla innych sukcesów.
Dzisiaj one sukcesów już nie odnoszą. Spadła też efektywność pracy całego zespołu. One obie potrafią już ze sobą rozmawiać, ale tylko jak dwoje przygodnie spotkanych ludzi. Grzecznie i o niczym. Nie podejmują wspólnych przedsięwzięć, nawet o tym nie myślą. Nie zwierzają się sobie ze swoich smutków i radości, rozterek i tego, co je wzmacnia.
Niby wszystko jest w należytym porządku. Ale... ale życie dla żadnej z nich nie ma już takiego smaku, takiego słodu i takiej goryczy. Zwłaszcza, gdy każda z osobna patrzy na triumf odmalowany na twarzach co poniektórych, którzy bardziej niż one obie korzystali z ich sukcesów. Bo one miały tylko satysfakcję pięknego dzieła. Inni mieli mierzalne zyski.
Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok triumf na twarzach co poniektórych zamienił się w grymas choroby. I bez tabletek i proszków od pewnego specjalisty medycyny nie zaczynają ani nie kończą żadnego dnia. I chociaż wspomagają się lekami, to jednak ich zadanie powiodło się. Zburzyli, co powinni pielęgnować zamiast burzyć. "Bywa bowiem w niektórych ludziach tyle nieuzasadnionej nienawiści i żółci, że jest ona większa i silniejsza od wszystkiego, co inni zdołają stworzyć i wymyślić". (I. Andrić "Most na Drinie")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz