Moja ucieczka w nieznane jest wspaniałą przygodą, ponieważ życie jest czymś najwspanialszym, co mogło nam się przytrafić podczas naszego pielgrzymowania. Dlatego mając alternatywę, by zaszyć się gdzieś i czekać, aż te mocne ojcowskie ramiona ogarną i pomogą przetrwać, co najgorsze, albo samodzielnie pokonać, co jest do pokonania i zdobyć, co jest do zdobycia, zdecydowanie częściej wyruszam w nieznany czas i miejsce. Podczas każdej wyprawy bilans zysków i strat jest pewnie wyrównany, ale ponoć o to chodzi, że aby zyskać, trzeba stracić. ;)
Pewnie dlatego zatracam się w życiu nie tracąc ani jednej cennej chwili. Z każdej z nich buduję siebie oraz most prowadzący z tego do tamtego świata. Może ten most będzie kiedyś podziwianą budowlą i może ktoś będzie przychodził na brzeg rzeki, która wtedy będzie toczyła już inne wody, by podziwiać trwałość, piękno i niezniszczalność mojej budowli? Bo most mój, między tym a tamtym światem, musi być trwały i niezniszczalny. Osadzony na skale tkwiącej głęboko w korycie rzeki. (A rzeką tą przetacza się woda, jak życie - raz w huczącej kipieli, innym zaś razem spokojnie i cicho.) Wsparty na trwałych kamiennych filarach, którym nie grozi żadne niebezpieczeństwo z zewnątrz. (Bo każdy kamień sama układam znosząc go w trudzie i pocie czoła.) Smukły, a zarazem solidny, by był tak samo piękny jak niezniszczalny. (Takie budowle przetrwają wieki.)
Kiedy stanąć na moście i spojrzeć na prawo, czy lewo, rzeki i krajobrazy przecinają się wskroś linii horyzontu a w każdym kierunku rozpościera się droga, którą podążam. To samo widać, gdy stanąć u podstaw budowli. I nie jest tak, że wody rzeki łatwiej jest przejść górą, niż dołem, bo rzeka jest niczym innym, jak życiem, które płynie wzbierając niekiedy radością, niekiedy smutkiem. Więc śmiech przemieszany z płaczem rozlega się wokół docierając do linii horyzontu i echem wraca tam i z powrotem, że już nie wiadomo, czy nowymi są owe radości i smutki, czy tylko wspomnieniami tych, co jeszcze nie przebrzmiały.
I myli się ten, kto w swej wyobraźni zobaczył drogę mknącą gładko w jednym wymiarze przestrzeni, bo przecież rozpościera się ona i w górę, i w dół. Przed siebie i za siebie. Do przodu i w tył. Teraz, wczoraj i jutro. W głębokości i na wysokości. Na zewnątrz i wewnątrz.
A na każdym kroku nowe zdarzenie, które można przyjąć tylko jak przygodę. Przygodą jest każdy kamień, który jest budulcem mostu między tym, a tamtym światem, zarazem spoiwem łączącym kamienie w przęsła, przęsła w podkłady, podkłady w gościniec... Świat ze światem...
To słowa? Czyny? Pragnienia? Działania?
Głód i ciekawość. Przymus i potęga.
Wszystko w kolorze i smaku przygody.
Przygoda w cieniu miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz