MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Serek topiony z cytryną

Pogoda taka pod psem, że już nawet spotkanie z przyjaciółmi nie daje dzikiej radości, jak zawsze. Z powodu ustawicznego braku słońca tego lata można popaść w ciężką melancholię. Zawsze ta pensjonarska diagnoza lepiej brzmi od współczesnej depresji.

Co by zaś było, gdyby nie to spotkanie?

N. wspominała, jak to kiedyś wybrała się na biwak z jednym serkiem topionym i cytryną. Przeżyła dwa dni. Oczywiście, że nie na swoim wikcie.
Dawno nie spotkaliśmy się w takim gronie. Albo może wcale?
Pomimo, że już kilka dni temu  specjalnie kupiłam kiełbasę na tego grilla u N., to zapomnieliśmy jej wziąć z lodówki.
Nie siedzimy już na ziemi podczas śpiewania. Siedzimy na krzesłach, fotelach, sofach i kanapach.
Stół ugina się od jadła.
K. dwukrotnie na przestrzeni kilku miesięcy namówił mnie do zrobienia z nim rzeczy wbrew sobie. Dziś piłam z nim miód. W listopadzie publicznie robiłam z K. inną rzecz wbrew sobie.
Zapomnieliśmy słów piosenek Bułata Okudżawy.
K. znów mówił, że ma wielki problem. Tylko po co? Przecież wszyscy wiedzą o żylakach powrózków:)
D. powiedział, że nie będzie śpiewał, bo ma żałobę. Uknuliśmy spisek. Poległ na "Hiszpańskich dziewczynach". Żałoba na dobre skończyła się na "Czerwony, jak cegła."
U. zaraz potem chciała, by Mistrzu J. zaśpiewał PO CICHU "Rzekę".
K. opowiadał kawał o nocujących w hotelu facetach z wadą zgryzu, chcących zgasić świeczkę.
N. dziś okrutnie kłamała. Zdarza jej się to za każdym razem, ale dzisiaj kłamała naprawdę.
K. robił nam test na słuch. Wszyscy wypadliśmy kiepsko. Postanowiliśmy zawęzić łączące nas więzy z Przemkiem J. znanym i uznanym otolaryngologiem, wywodzącym się ze środowiska bliźniaczego "CISOWCOM".
Pomimo naszego dojrzałego wieku wciąż jest przy nas sporo naszych dzieci.
A. pytała, czy zrobiłam wiśniówkę w tym roku. Odpowiedziałam kategorycznie, że po każdej zrobionej wiśniówce rodzi nam się wnuczę. Na razie dość wnucząt.
M. wciąż czerwieni się, gdy świntuszymy. Ileż można naświntuszyć w obecności dzieci? M. i tak się czerwieni.
U. musiała tłumaczyć swojemu młodszemu dziecku, o czym mówimy.
My zaś z upodobaniem mówiliśmy "dzień dobry" po holendersku. To było to nasze świntuszenie.
Z jakiegoś względu Mistrzu J. był łaskawy; powiedział mi bym śpiewała. Zaś U. uplasowała mnie przed sobą w możliwościach wokalnych.
D., po kilkuletniej praktyce przy lek. okuliście uspokoiła wszystkich, że mamy wręcz obowiązek nie widzieć tak zwanej bliży.
Opowiedziałam wszystkim o dzieciach P.S.
Pierwszy raz to nie M. nawoływał do odwrotu. Choć z wielkim zaangażowaniem śpiewał "Jest już za późno."

Co by zaś było, gdyby nie to spotkanie???
Melancholia, ciężka melancholia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz