MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 25 sierpnia 2011

Anioły są w nas

Pisałam  w tym rozdziale, że publikuję teksty na portalu areopag21.pl - miejsce rozmowy o Bogu, wierze i religii.
Jeżeli miewam jakieś komentarze, to są przyjazne. Jeden, no może dwa teksty zaczęły żyć życiem nadanym przez internautów i dorobiono do tych tekstów własną historię. Niesamowitą wręcz historię. Aż się zdziwiłam, gdy w kolejnych komentarzach czytałam, a potem się zastanawiałam, co takiego napisałam, albo raczej jakimi słowami, że czytelnicy odebrali to w taki sposób. Jestem osobą początkującą w materii publikowania na poczytnym portalu, więc zapewne jeszcze wiele rzeczy mnie zdziwi. I dobrze, bo przecież to kwintesencja życia - móc i umieć wciąż się zadziwiać. Rozumiem różnicę między zdziwić, a zadziwić, ale cały czas myślę pozytywnie.
Wczorajszej nocy wpakowałam się jak kij w mrowisko. To przyczyna, dla której nie było mnie tutaj.
Nie będę przecież w tym miejscu pisała, co dzieje się na "wzgórzu mędrców", bo każdy ciekawy sam zajrzy i poczyta, jeśli będzie chciał.
Jednak w wyniku tego, co się dzieje, zostałam niemal - na szczęście nie sama, a w towarzystwie pewnego miłego jezuity (dla mnie wszyscy jezuici są mili, wszak mam do nich słabość) - uznana za osobę prawie niespełna rozumu. Prawie, to takie dramatyczne, ulubione określenie Ani z Zielonego Wzgórza (do niej też mam słabość).
Otóż ze wspomnianym miłym jezuitą wymieniliśmy sobie w komentarzach pod moim własnym tekstem uwagi na temat naszego upodobania do aniołów. No i w komentarzu pod tekstem całkiem obcego człowieka, w dodatku schowanego pod nickiem, a nie prawdziwym imieniem i nazwiskiem, zostaliśmy wywołani pod tablicę.

Wszystko to, co napisałam, to przydługi wstęp do tego, co chcę napisać. Oczywiście wnikliwych zapraszam na areopag21 do tekstów o "pobożności ludowej" (są trzy, różnych autorów: pierwszy - miłego jezuity, drugi - człowieka ukrywającego się pod nickiem, kolejny - znów miłego jezuity i mój) i naturalnie do komentarzy pod tymi tekstami.

Ja wracam do aniołów.

Byłam kiedyś u Mojej Mamy w szpitalu.
(Już samo napisanie tego zdania jest jak przebywanie wśród aniołów! - przecież nie byłam u Mojej Mamy od 14 lat! a to zdanie działo się i tak jeszcze dawniej.)
Moja Mama miała wtedy usuwaną  tarczycę wraz z wyrosłym na niej nowotworem. Była po skomplikowanej, wielogodzinnej operacji. W dodatku lekarze powiedzieli, że najprawdopodobniej uszkodzili struny głosowe, by dokładnie wyczyścić tkankę z nacieków nowotworowych i że Moja Mama już prawdopodobnie nigdy nie będzie mówić. Na szczęście okazało się, że struny nie są uszkodzone, natomiast tamtego popołudnia i wieczoru Moja Mama mówiła tylko szeptem. Już wtedy wycieńczona była chorobą. Dodatkowo - osłabiona operacją.
Czuwałam przy jej łóżku. Sala szpitalna pełna była pacjentek - jedna w cięższym stanie od drugiej. Na łóżku obok leżała starsza kobieta z domu pomocy społecznej - potocznie zwanego domem starców. Były to czasy, w których nie było przyzwolenia społecznego na oddawanie starszych ludzi posiadających rodzinę do tego rodzaju placówek. Ale w przypadku tamtej staruszki to nie miało znaczenia, bo i tak była bezdzietna. Tak przynajmniej mówiła. Otóż kobieta ta była pacjentką leżącą, podobnie jak zdecydowana większość w tej sali. Leżała tuż obok cały czas obserwując mnie i nie pozwalając sobie pomóc w żadnej sytuacji. Jej wzrok był zimny i nieprzyjemny, jakby poddawała mnie krytycznej ocenie. Generalnie przyszłam do Mojej Mamy, ale jak mogłabym być pomocna innym - zawsze z otwartym sercem.
Pod ścianą, kilka łóżek dalej, leżała inna kobieta z postępującą gangreną stopy. Znosiła nieludzki ból, co wyrażała w ustawicznym pojękiwaniu. Nie zgodziła się na amputację stopy, za argument podając to, że mieszka przy synu, synowa ma małe dzieci i nikt nie ma czasu chodzić koło niej (starej matki).
Wzywana dzwonkiem pielęgniarka nie przychodziła, więc zaproponowałam swoją pomoc. Ta kobieta skorzystała z mojej propozycji. Potem już, gdy udało jej się przysnąć, widziałam, że niejednokrotnie chce się poprawić na łóżku, więc podchodziłam do niej i delikatnie poprawiałam jej tę chorą, bolącą nogę. Prosiła o zwilżenie ust wodą i inne drobiazgi. Drobiazgi dla zdrowego. Dla chorego i tak bardzo cierpiącego - rzeczy nieosiągalne.
W pewnym momencie, gdy nachyliłam się nad ową kobietą leżącą pod ścianą, spojrzała na mnie rozgorączkowanym wzrokiem, jakby była gdzieś w innej rzeczywistości i powiedziała: jesteś aniołem moje dziecko.
Gdy sama leżałam w tym roku w szpitalu i pomagałam mojej sąsiadce z łóżka obok- starej starowince, którą odratowano z zapaści, ale i tak bardziej była po tamtej, niż po tej stronie życia, usłyszałam te same słowa, w takich samych okolicznościach: jesteś aniołem moje dziecko.
Gdy wychodziłam późno w nocy z oddziału po operacji Mojej Mamy, kobieta leżąca obok Mojej Mamy rzuciła za mną, jak nóż w plecy: dobrze, że idzie, bo siedzi tu, jakby nic do roboty nie miała.

O tym, że jestem aniołem słyszałam niejednokrotnie w innych okolicznościach. Ale nigdy słowa te nie miały dla mnie takiego znaczenia, jak z ust tych dwóch starych, umierających kobiet.

Wiele razy kierowano też pod moim adresem słowa, jak ostrza przekłuwające mnie na wylot. Bolały, jakby zadający ranę z perwersją posypał ją jeszcze solą.

Ja widziałam wyrastające anielskie skrzydła z umęczonych chorobą ciał tamtych kobiet.

Wiele ran musiałam wylizać nim uwierzyłam, że bardziej jestem aniołem niż człowiekiem-celem dla ludzi rzucających ostrzem z rozmysłem lub na oślep.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz