Wraz z nowym rokiem nastąpiło rozprężenie emocji, które tkwiły wewnątrz i nakręcały do działania. Grudzień jest zawsze nabrzmiały myślą i poczynaniami. Kulminacją jest okres świąteczno-noworoczny, no bo to on jest siłą napędową grudnia, jego długich i ciemnych dni, często wydaje się - niekończącej się, prawie polarnej nocy.
Tegoroczny grudzień przyniósł mi spotkanie z panią Marią Pawlikowską-Jasnorzewską i w mojej głowie na powrót zamieszkały słowa zapamiętane w okresie, gdy po raz pierwszy się nimi karmiłam. To spotkanie z wrażliwością poetki i jej egzaltacją było nietypową drogą, którą w tym roku podążałam do stajenki. Wyjątkowo piękną drogą. Odpowiednia doza mroku i ciemności, by umieć odnaleźć maleńki promień światła będący drogowskazem do światłości. Ta zaś, promienna i ciepła, czekała, by się w niej zanurzyć. Zanurzyłam się więc tym bardziej, że pod choinką znalazłam książkę, z ostatnim słowem ulubionej poetki. Jakże to ostatnie słowo umierającej na raka wojennej, niezwykłej emigrantki jednako brzmiało z cierpieniem Igi - młodej dziewczyny umierającej w zupełnie innym czasie i innych okolicznościach. Jakby cierpienie i przemijanie popełniało plagiat bólu i tragizmu ostatnich słów, uczuć i myśli. Ostatniego tchnienia.
Widziałam śmierć z bliska. Wydaje mi się, że człowiek, który nie uczestniczył nigdy w tej błogosławionej chwili przepełnionej niezwykłą tajemnicą i namaszczeniem, tak do końca nie zdaje sobie sprawy z tego, czym ona jest. Choć z początku niesie ból osieroconego życia, łzy po stracie kogoś wyjątkowego, to jednak jest jednym z najpiękniejszych aktów życia. Tak. Życia.
Dobrą rzeczą się stało, że zapiski czynione przez Marię Pawlikowską-Jasnorzewską podczas II wojny światowej, którą spędziła na emigracji, głównie w Anglii, wydano drukiem.
Pewnie ilu czytelników książki*, tyle będzie opinii. Chyba jestem uprzywilejowana, bo jestem w analogicznym wieku, w jakim była poetka, gdy za ukochanym mężem uciekała z kraju we wrześniu 39. roku. Poza tym ta umiejętność widzenia i odbierania świata jakim go ona widziała...
Przeżyłam jeden z najpiękniejszych adwentów w moim życiu. Bo myślę, że spotkanie z panią Marią Pawlikowską-Jasnorzewską nie przytrafiło mi się przypadkiem w tym właśnie grudniu, który zaledwie minął.
* Chodzi o książkę "Wojnę szatan spłodził. Zapiski 1939-1945" Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskej, którą opracował Rafał Podraza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz