Błogosławione chwile z bliskim człowiekiem. Nieustanna paplanina i wybuchy śmiechu, które tłumił padający śnieg. To najcenniejsze z całej tęsknoty, która mnie oplata. W tym gęstym śniegu czułam się dobrze, może nawet lepiej niż na otwartej niczym nieograniczonej przestrzeni. Nieprzeźroczystość powietrza otuliła mnie i czułam się bezpiecznie.
Daleko od domu zorientowałam się, że nie założyłam opasek na kolana. Od lat się bez nich nie ruszam na górskie wycieczki. Ogarnęła mnie panika. Gotowa byłam zrezygnować, ale nakazałam sobie myśleć racjonalnie i nie zachowywać tak jakbym była uzależniona od tych opasek. Więc nowe buty spisały się na medal. Chyba pierwsze w moim życiu specjalistyczne buty, dedykowane do łażenia po górach odciążyły kolana i zmusiły nogi do prawidłowej pracy odpowiednich partii mięśni. Dlatego dzisiaj to bolące łydki, a nie kolana nie pozwoliły mi schodzić po schodach.
Herbata w bacówce pachniała malinami choć była zwykłą herbatą ekspresową. Na obiad nie pora, więc chyba pierwszy raz w życiu nie jadłyśmy obiadu w bacówce.Wszystkie ławki po drodze, ta przy "drewnianym strumyku" i inne oraz te przed bacówką stoją zasypane grubą czapą śniegu. Aż prosiły, by na nich usiąść, nam jednak brakło fantazji.
Im większa czapa śniegu na dachach i innych powierzchniach, im grubsza warstwa śniegu na ziemi, im bardziej temperatura spada w dół, tym bardziej tęsknię do lata i wszystkiego tego, co niesie.
Lubię te moje tęsknoty.
Sople przy "drewnianym strumyku" |
Przed bacówką na Obidzy |
W drodze, Beskid Sądecki |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz