(Pamięci wiernych przyjaciół)
Zajmował miejsce na kanapie. Szczególnie to zagrzane. Więc czekał na ten moment, kiedy ktoś tylko wstanie. I już wskakiwał zgrabnie. Zwijał się w kłębuszek. A gdy ktoś wracał z kuchni, on leżał wśród poduszek. Udawał, że zaspany. Łypał okiem no boki. I schodząc się ociągał, zrobiwszy ze dwa kroki. Wracał. Merdał ogonem. Udając, że niecierpliwy. Pan zawsze się podrywał – Pan nader litościwy. Kiedy się orientował, że spacer jest już w planie – skakał, szalał i skomlał, psi odtańcowując taniec. Ileż było radości, kiedy pan po smycz sięgał. On już stał w gotowości. Szyję i grzbiet wyprężał. Wróciwszy sprawdzał. Czy wszystko tkwi na miejscu. Biegał stąd do tamtąd. Z radością jeszcze większą. Do miski podszedł. Popróbował. Chlip wody, psie ciasteczko. Aż dostał zaproszenie: no chodź tu psia mordeczko. I już wskakiwał raźno. Na fotel koło Pana. Ale, że ciasno było, więc właził na kolana. Polizał swoje łapy. Polizał dłonie tacie. Znów zwinął się w kłębuszek i śnił o dużym gnacie. We śnie wciąż dokądś bieżył. We śnie wciąż o czymś marzył. Lecz gdy się sen zakończył to już za Panem łaził. I znowu go zachęcał. Skomląc, szczekając, warcząc. Aż Pan się znów ubierał na późną noc nie bacząc. No i tak lata całe. Przyjaciel z przyjacielem. Na pół się podzielili jednym wygodnym fotelem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz