MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 4 stycznia 2012

Rok prawdziwego Doktora










Międzynarodowa Federacja „Le Droit Humain”. Loża "Gwiazda Morza". Janusza Korczaka i Wolnomularzy działania na rzecz zburzenia barier religijnych i narodowych, rozwój duchowy jednostki, jej doskonalenie i braterstwo ludzi o różnych wyznaniach, poszukiwania prawdy przy jednoczesnym zachowaniu szacunku dla drugiego człowieka.
Taki miałam sen...
Przypadek???
To nawet nie był sen...
Taki był klimat tamtej epoki.
A my, współcześni, zbudowaliśmy zbyt wiele barier.

Sejm ogłosił rok 2012 Rokiem Janusza Korczaka. I Bogu dzięki. Pracując z młodzieżą, która pragnie mieć horyzonty godne człowieka odrodzenia, mimo woli zrobiłam przerażające statystyki. Współczesna młodzież licealna (!) nic nie wie o Januszu Korczaku. W klasach liczących średnio 28 osób co najwyżej 1 (słownie: jedna) osoba miała blade pojęcie o tym wielkim humaniście. Blade, to znaczy blade. Jedna uczennica, zanim przyszła do ogólniaka uczęszczała do szkoły noszącej imię tego wielkiego Człowieka. Spośród ponad 550 uczestników integracji, podczas których pracowałam dwa lata temu w oparciu o autorski program nt. Janusza Korczaka i Konwencji o Prawach Dziecka, ona jedna potrafiła sporo powiedzieć o tym niezwykłym Człowieku.

Haszomer Hacair - żydowska organizacja o charakterze skautowym, którą wespół z 15 innymi osobami zakładał w Wiedniu doktor Goldszmit z Warszawy.
Tego faktu z życiorysu Janusza Korczaka nie znałam.

Miałam sen, którego wspomnienie przemknęło mi przez ułamek chwili i już nic z niego nie pamiętam. Myśli nakładają się jedna na drugą. Realne i prawdopodobne zdarzenia przemieszane są ze wspomnieniami, które pojawiają się w mojej głowie i nie potrafię odróżnić ich od rzeczywistości. Sceny przewijają się jak w filmie. Jakbym przeżywała już kiedyś pisanie tego tekstu i całego Roku Janusza Korczaka. Wszystkich działań z nim związanych i inicjowanych przeze mnie i innych. Jakbym zaznała zwierzęcego lęku o życie w tragicznych dniach, zamienionych w lata podczas okupacji hitlerowskiej, holocaustu, nieliczenia się z ludzkim życiem. Na pamięć przychodzą mi jakby sceny z filmu, w którym na żywo brałam udział i doświadczałam wszystkiego, jak w realnym świecie. I mam świadomość, że pisząc, muszę patrzeć na klawiaturę, bo jeśli spojrzę na ekran komputera lub w bok, wszystko umknie i zgubię tę nić, która z niepamięci jawy sennej prowadzi mnie do jakiejś tajemnej wiedzy, której na pewno nie zaznałam w realnym świecie. Choć sen, o którym piszę, bardziej zdaje mi się przeżytym życiem, niż snem. Byłam w nim równocześnie Doktorem Korczakiem, jak i jego podopiecznym. I to nie jednym, a pewnie wieloma jednocześnie. Byłam i człowiekiem z zewnątrz, który był w samym centrum wydarzeń, będąc niewolnikiem niemocy. Jakby jego ręce i myśli spętane były, niczym moje we śnie. Nie śniłam, wiem to na pewno, a przeżywałam, dzięki zrządzeniu niewyjaśnionych zdolności pracy mózgu podczas, gdy umysł śpi. Byłam w gettcie warszawskim i wraz ze Starym Doktorem i jego dziećmi podążałam w Ostatnim Marszu do transportu do obozu zagłady, do Treblinki. Pamiętam ten wymarsz, jak na uroczystą akademię. Któreś z dzieci niosło flagę bezludnej wyspy Króla Maciusia I, wszystkie odświętnie ubrane, w korowodzie, jak na jaki uroczysty pochód. Zdaje mi się, że raz byłam dzieckiem pozbawionym lęku, bo obok kroczył  przecież pandoktor, uśmiechał się trzymając moją maleńką rączkę w swej ojcowskiej dłoni. To znów szłam pod postacią Doktora Korczaka, który myślał kiedyś nad dokonaniem eutanazji na swoich podopiecznych, a jedyne co teraz mógł zrobić, to dodawać im otuchy. I być z nimi do końca.
Czy przeżyłam śmierć Doktora i dzieci nie wiem. Raczej nie widzę scen z wagonów bydlęcych wiozących cały korowód do obozu zagłady. Nie czuję lęku, ani bólu. Widzę w tej wizji, która nie jawi się snem, a bardziej przeżytą rzeczywistością, raczej kolorowy świat w okupowanej Warszawie i w wydzielonym skrawku getta. Jest to niesamowite przeżycie, które wymyka się mojemu pojmowaniu świata i nie mieści się w kategoriach realnych zdarzeń. Nie mogłam być Doktorem - myślę. Za to mogłam być którymś z jego dzieci. Ale jeśli mogłam być dzieckiem, to dlaczego nie mogłam być  Starym Doktorem? Jednak myśl jest bardzo ulotna i te przeżycia, które zdają się być tak bardzo realne, jak jakaś wizja czy to własnych przeżyć, czy zbudowanych z wyobraźni o podkładzie konkretnych treści, wymyka się mojemu myśleniu i zdrowemu rozsądkowi.
Czy tak bardzo archetypy zawładnęły moimi emocjami, czy może empatia zdominowała tę noc przy komputerze? Dość, że w głowie roją mi się wspomnienia zdarzeń przeżywanych czy to we śnie, czy na jawie i nie pozwalają nie wierzyć, iż nie uczestniczyłam w wydarzeniach tamtych tragicznych czasów jako Doktor i jego dzieci...

Ot! Podniosłam głowę znad klawiatury i wszystko, cała wizja zniknęła...
Zostało niezbite przekonanie. Ten Doktor nie zawiódł Człowieka. Oddał mu wszystko. Do końca.


Esej zgłosiłam do konkursu Blogerzy dla Korczaka - Wielki Konkurs (http://ksiazkizbojeckie.blox.pl/2012/07/BLOGERZY-DLA-KORCZAKA-WIELKI-KONKURS.html")



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz