Jak może funkcjonować związek ludzi, w którym jedno jest bardzo niechętne, drugie zaś ogromnie pragnie?
Czy jest możliwy? Na ile temu pragnącemu starczy zapału i energii, by pragnąć za tą drugą osobę? Jak mocno i jak głęboko ten niechętny będzie musiał zranić pragnącego nim temu otworzą się oczy i realnie spojrzy na rzeczywistość? Czy ten pragnący jest głupi, czy może tylko naiwny? A może głęboko wierzy w powodzenie swojej misji w stosunku do niechętnego i ich wspólnego dzieła?
Bo każdy związek powstaje, by tworzyć jakieś dzieło. Ludzie nie są ze sobą dla samego bycia. Może przez chwilę. Zazwyczaj, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy, mają do wypełnienia jakąś wspólną misję. Dla małżonków jest ona jasna jak słońce. Przyjaciele również potrafią sprecyzować, co ich łączy. Współpracownicy, wspólnicy w interesach nie muszą się silić na żadną filozofię wspólnego związku. No a ci, z których jedno jest bardzo niechętne, a drugie ogromnie pragnie? Czy każdy związek może zamienić się w taki duet? Może nie zamienia się, a od początku jest takim, tylko ten pragnący zobaczył go prawdziwie dopiero, gdy zgubił gdzieś te cholerne różowe okulary?
A czy temu pragnącemu i temu niechętnemu potrzebny jest ten drugi? Przecież każdy z nich realizuje się zupełnie niezależnie. Czy musi realizować się w akceptacji drugiego człowieka? Chciałabym raczej napisać: czy musi realizować się w oczach tego drugiego...
W oczach innych ludzi odbija się nasze oblicze - pragniemy się w nich przeglądać. Pragniemy, by inni nas akceptowali. Czasem trafiamy na tych, którzy niechętnie na to pozwalają. I choć z chęcią tworzą swoją część tego wspólnego dzieła, to trzymają się na dystans od naszego entuzjazmu. Bo co?
Bo każdy jest inny.
Jest ten, który jest bardzo niechętny i ten, który ogromnie pragnie.
Najgorzej jest z tymi obojętnymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz