Od kilku dni zastanawiam się, czy nie powinnam zacząć pisać dziennika mojej choroby, ponieważ pojawiają się u mnie bardziej lub mniej typowe objawy boreliozy. Dwukrotnie zaczynałam pisać nowy post na ten temat, ale rezygnowałam po kilku zdaniach.
Dziś doktorka chciała mnie zostawić w szpitalu na oddziale zakaźnym, by włączyć skuteczniejsze leczenie dożylne dwoma skojarzonymi antybiotykami. A my w Stanicy jutro mamy kolejną klasę na integracjach. Obiecałam stawić się w szpitalu w piątek rano...
Przyjeżdżają do nas nieustannie klasy sądeckich szkół ponadgimnazjalnych na swoje integracje. Do tej pory pogoda nam dopisuje, więc możemy dzielić się zajęciami z Młodym Człowiekiem niemal po połowie. Najpierw Młody Człowiek idzie z klasą na kilkugodzinną wycieczkę w góry. Do niedawna chodziłam z nimi, ale ostatnio jestem zbyt słaba. Po powrocie z gór młodzież zjada obiad i chwilę odpoczywa. Moje zajęcia rozpoczynają się późnym popołudniem i trwają do późnej nocy. I następnego dnia od rana dalej.
Przeróżne dzieciaki przyjeżdżają do nas w tym roku. Do tej pory było ich już ze 320. I jeszcze trochę będzie.
Wczoraj ogarnęła mnie taka refleksja, budząca niepokój.
Latem mieliśmy na obozie dzieci jednego z Cisowców. Dzieci urodziły i wychowują się w Stanach. Syn Cisowca, będący wierną kopią i miniaturą ojca, zafascynował się węglem, znajdującym się w piwnicy. Cisowiec, o którym myślę słynął z tego, że fascynował się wszystkim, jak należy: z dziecięcym zadziwieniem godnym największego filozofa. Syn do tego stopnia zafascynował się tym czarnym skarbem, że wziął ze sobą jedną grudę i już na samą myśl o tym co zamierzał zrobić, na jego twarzy malowała się wielka satysfakcja. Powiedział, że pokaże węgiel swoim koleżankom i kolegom w Stanach. Bo dzieci w USA nie widziały węgla!
Do nas do Kosarzysk na integracje, na obozy i inne imprezy przyjeżdża coraz więcej dzieci, które nie mają kontaktu z elementarnymi rzeczami. Nie potrafią rozmawiać z innymi ludźmi. Nie znają swoich zainteresowań, jakby ich nie miały. Nie chodzą w góry, nie uprawiają żadnych sportów itd. itp. Za to doskonale orientują się np. ile kosztował ich nowy iPad.
Wczorajszego wieczoru nie byłam w stanie wytłumaczyć szesnastoletnim chłopcom, że wulgaryzmy zawarte w piosenkach hip-hopowych są antywartościami i po prostu wulgaryzmami, więc utwory te nie niosą żadnych pozytywnych treści. Według nich tam są pozytywne treści, a wulgaryzmy zawarte pomiędzy nimi, pomagają dotrzeć do ludzi, do których inną drogą by nie dotarły. Siebie nie wykluczali z tego grona.
Na to wszystko zadzwonił Synek i gdy zapytałam co robi w Warszawie, odpowiedział:
- Jak zwykle piję wódkę i chodzę na dziwki.
W ubiegłym roku podczas integracji, w chwili podobnego zwątpienia, Synek przyniósł mi identyczną nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz