Całkiem samotne w myślach wędrowanie w Beskidzie, który już ubrał się w najpiękniejsze stroje. Barwne stoki kusiły do zejścia ze szlaku. Obok szedł Młody Człowiek, ale myślami był bardzo daleko. Lepiej nie podążać w tym kierunku. Szła również klasa, kolejna z tych, co to przyjeżdżają na integracje.
Fizyczny ból spowodowany przez małe stworzenie, kazał mi się oddalić nieco od wszystkich i uciec w świat wyobraźni o tym, że jest tak, że nie boli. Pewnie pomógł hormon szczęścia wydzielający się podczas wysiłku fizycznego.
Bo dziś musiałam pokonać znacznie więcej trudu niż zazwyczaj. Łzy spowodowane wielkim bólem płynęły mi po policzkach. Nogi bolały niewyobrażalnie. Później dołączył się ból pozostałych kończyn zaangażowanych przecież w marsz, bo szłam z kijami. Był moment, że chciałam zawrócić. Młody Człowiek popatrzył na mnie bardziej z lękiem niż z troską, bo w jego oczach były raczej kawałki kosmicznego lodu niż błękit nieba.
W tym momencie oddaliłam się od grupy. Fizycznie i psychicznie.
Gdzieś w oddali, na południowych wzgórzach wielkie chmury zaczepiły się na szczytach i ciężko wisiały, ale nie wróżyły śniegu. Dzień był zbyt ciepły. Niebo przybrało gdzieniegdzie kolor stalowoszary, miejscami lazurowy, by rozlać się wszędzie delikatnym błękitem. Słońce rozleniwiało. Na polanie, na szlaku kurierów wiał wiatr historii. Mocno wiał, wyrywał słowa z ust i niósł na wszystkie strony świata. Bo wiał we wszystkich kierunkach zaczynając się zapewne przy Frankowej mogile. Ale młodzież nie chciała o tym słuchać. Co można usłyszeć mając słuchawki na uszach?
Młody Człowiek prowadził całkiem nowymi drogami. Drogi, częściej leśne dukty i ścieżki, biegły trawersem po stokach, poza wytyczonym szlakiem. Pod nogami ścieliły się buczynowe liście - złote i purpurowe. Buki zaś, jak w piosence, lśniły w barwie malin. Kilkakrotnie trzeba nam było przeprawiać się przez szemrzące strumyki. Rozłożone kamienie wszerz ich nurtów świadczyły, że ścieżki uczęszczane są przez wędrowców. W kilku miejscach widziałam wyraźne oznakowanie trasy, która wiodła przecież poza szlakiem.
Jakby ktoś wszystko przygotował.
Nikt jednak nie mógł przygotować pogody. Ta - całkowicie przecząca porze roku, pozwalała napawać zmysły. Hormon szczęścia produkował się w zwielokrotnionej ilości. Nawet zapomniałam o tym, że boli. A może wtedy przestało boleć? Bo przecież było tak pięknie i tak szczęśliwie.
To wszystko ułuda. Kolejny zawód oszukanych zmysłów. Kolejne kłamstwo, które wyszło z ust ludzkich.
Do teraz słyszę huk spowodowany zderzeniem łzy z suchym liściem bukowym na ścieżce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz