|
Pod Niemcową |
To z tego miejsca płynie najgorliwsza moja modlitwa. W największej na świecie świątyni jest tylko jedno miejsce - dla mnie. Wszystko wokół wypełnia Duch. Roztacza przede mną niepowtarzalne piękno. I choć widziałam świat ze szczytów Alp, to widok tamten był dla mnie przemijający, chwilowy. Tu, pod Niemcową, gdy wracam, czuję, że jestem wyczekiwana. Znaczące, że za każdym razem nie przychodzę, a wracam. Wracam do mojej świątyni i mojego miejsca zawieszonego nad ziemią, pozwalającego zarówno bujać w obłokach, jak wznosić się do nieba. Wracając, pokonuję to, co we mnie niedoskonałe. Wznoszę się na szczyt. I choć góry w tym miejscu stoją niewzruszone, ja za każdym razem zdobywam inny szczyt. Gdy modlę się w dosłownym uniesieniu - wszak huśtawka unosi mnie nad ziemią - zapominam o słowach. Ogarnia mnie Słowo. I Ciało jest wszechobecne, nierozerwalne od Ducha. Moja lewitacja pozwala mi przenieść się w stan medytacji, kołysanej tam i z powrotem łagodnym skrzypieniem desek.
Nie dziękuję, nie przepraszam, nie proszę. Po prostu Jestem. A Duch wypełnia wszystko. Wypełnia całą przestrzeń, każdą myśl. Wypełnia mnie. Jestem cząstką kosmosu, a kosmos jest we mnie. Jestem dziełem Miłości, która jak powietrze otula mnie łagodnym tchnieniem.
I czuję się wywyższona. Bo wybrał mnie Pan, bym była.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz